Strona:Trzy twarze Józefa Światły.pdf/152

Ta strona została przepisana.

W oświadczeniu z 1954 r. Piasecki zwracał uwagę, że jego adwersarz nie przepadał za „dobrymi towarzyszkami z KPP” i „publicznie nazywał je «batalionem śmierci»”. Zapewne z uwagi na wiek. Jedna z członkiń owego „batalionu”, najwyraźniej nienawidząca Światły, w swoim oświadczeniu z października 1954 r. zwracała z kolei uwagę na nieprzychylny stosunek Światły do sowieckiego doradcy. Bywało nie tylko tak, że gdy płk Nikołaszkin wchodził do gabinetu, „on, rozparty w fotelu, zaczynał załatwiać różne telefony” — nawet, o zgrozo, prywatne — albo że wygłaszał „zgryźliwe” komentarze o Związku Radzieckim (oczywiście nie w obecności Nikołaszkina). Co bardziej istotne, polecił owej towarzyszce, by dawała sowietnikowi tylko te protokoły z przesłuchań, w których „jest mowa o Związku Radzieckim”. Oczywiście tow. Nela Stanikowa do tego polecenia się nie stosowała i zarzucała biednego Nikołaszkina, który słabo znał polski, stertami papierów. Tak więc stosunki na „górze” nie należały do przykładnych i nie mam wątpliwości, że działo się tak z powodu charakteru wicedyrektora Światły.
Nie wiem nic konkretnego o jego kontaktach i stosunkach z dyrektorami czy wicedyrektorami innych departamentów. Z uwagi na potrzeby operacyjne czasami te kontakty musiały być bliskie i częste, jak z Brystygierową, szefami departamentów III (walka z konspiracją) czy IV („ochrona” gospodarki). Bliskie nie oznacza jednak, że dobre. Nieuchronne były bowiem spory np. o to, do kogo należą poszczególne rozpracowania lub bardziej znani „figuranci”. W nielicznych, ale ważnych sytuacjach, Światło musiał troszczyć się o dobre stosunki z płk Faustynem Grzybowskim, sowieckim oficerem odkomenderowanym do bezpieki już w sierpniu 1944 r., który był dyrektorem Departamentu Ochrony Rządu MBP. Bez ścisłej współpracy z jego podwładnymi nie byłyby możliwe ani rozpracowywanie, ani tym bardziej „realizacja”, osób objętych ochroną.
Stosunki z podkomendnymi dosyć dokładnie odzwierciedlały to, co Orechwa napisał w ocenie wystawionej w 1950 r., aczkolwiek należy zastrzec, że utrwalone wypowiedzi krytyczne wobec Światły z reguły pochodzą z jesieni 1954 r. i mogły być dyktowane szczerym (lub udawanym) oburzeniem jego ucieczką. Jednak o jego problemach z osobami podległymi wspomina także Justyna Światło, która nie miała powodów, żeby jakoś specjalnie go obgadywać. W tych negatywnych ocenach powtarzają się takie określenia jak arogant, brutal, stupajka, a nawet sadysta. Ostatni epitet wziął się zapewne z powodu wymagań, jakie stawiał pracownikom. Bywał złośliwy, a jednocześnie miał cechy pedanta. Na jedno z zebrań partyjnych przyniósł szufladę z biurka pewnego funkcjonariusza, pokazując wszem i wobec, w jakim stanie znajdowały się umieszczone w niej papiery. Na innym zebraniu strofował podwładnych za trzymanie w szafach pancernych żywności, skarpetek i „starych butów” obok dokumentów. Takiego szefa trudno lubić i szanować. W 1952 r. skargę do Radkiewicza wysłał wicedyrektor Biura Socjalnego, od którego Światło zażądał pokojów o najwyższym standardzie w nadmorskim domu wczasowym MBP, choć za późno się zgłosił: