Strona:Trzy twarze Józefa Światły.pdf/214

Ta strona została przepisana.

bezpieki. Obok Justyny i Leokadii (oraz dzieci Światły) najbardziej pieczołowitej „opiece” poddany został chyba Włodzimierz, co być może wynikało po prostu z gorliwości szefa PUBP, który wszczął rozpracowanie pod znaczącym kryptonimem „Prowokator”. Do jego obsługi wytypował trzech TW i jeden „kontakt obywatelski”. Początkowo wszyscy, poza Włodzimierzem Światłą — notabene jedynym bezpartyjnym w rodzinie — który od razu zajął bardzo negatywne stanowisko wobec tego, co go spotkało, przyjęli bieg wydarzeń „w zasadzie spokojnie i jak wynika z ich wypowiedzi ze zrozumieniem”. Wnet jednak zaczęli wyrażać niezadowolenie i odwoływać się: Sztatler wysłał 8 listopada list do Bieruta, a Maksymkinowie przekazali 8 grudnia skargę na ręce Prokuratora Generalnego. W styczniu 1955 r. list do Bieruta napisał Włodzimierz: „Żyję pod innym nazwiskiem posiadając inne doręczone mi dokumenty, nie wiem właściwie kim jestem, z kim mi wolno rozmawiać z dawnych znajomych”. W wyniku tych wystąpień Bierut osobiście zarządził, aby przyznać im — poza Justyną z dziećmi — prawo wyboru miejsca zamieszkania, byle nie była to Warszawa. Jednak nad wszystkimi nadal utrzymywano ścisłą kontrolę, a np. w związku z Targami Poznańskimi w 1955 r. szefowie odpowiednich WUBP otrzymali nawet specjalne instrukcje.
Niewątpliwie w najtrudniejszej sytuacji, zarówno psychicznej, jak i materialnej, znalazły się Justyna z dziećmi i Leokadia, która mimo zachęt ze strony ubeków, pozostała z siostrą. Leokadia właściwie nie miała zawodu. Justyna była chora i nerwowo wykończona. Po roku zostały przeniesione do Kościana w woj. poznańskim, ale formalnie dopiero z dniem 30 października 1956 r. cofnięto wobec nich takie środki represyjne, jak ogólny zakaz korespondencji, nawet z najbliższą rodziną, i zakaz opuszczania miejscowości, w których je lokowano. Podsłuch wyłączono im dopiero 6 listopada 1956 r. Poinformowano je wówczas, że mogą ubiegać się o wyjazd do Izraela, skąd ich matka pisała rozpaczliwe listy do władz, poszukując kontaktu z dziećmi. Zgody na wyjazd jednak nie dostały, nie miały się też gdzie podziać: zrazu zamieszkały u Sztatlerów w Łodzi, później u Radzyńskich w Toruniu. W rezultacie, jak pisała Leokadia w skardze do MSW dzieci 5-krotnie zmieniały szkołę. Dopiero w marcu 1957 r. cała rodzina została „zrehabilitowana” i wszyscy otrzymali zgodę na powrót do Warszawy, a ci którym zmieniono nazwiska mogli powrócić do poprzednich (z czego, o ile wiem, żadne nie skorzystało). Justyna z dziećmi nie wróciła, oczywiście, do mieszkania przy alei Przyjaciół. Pracowała w Wielobranżowej Spółdzielni Pracy „Odrodzenie” związanej z Towarzystwem Społeczno-Kulturalnym Żydów, dzieci podjęły naukę, a córka z czasem rozpoczęła studia. W sposób mniej lub bardziej dyskretny SB czuwało nad cała rodziną, kontrolowana była korespondencja, przeprowadzono „wywiady lokalne” wśród sąsiadów i znajomych z pracy, ale, o ile wiem, aż do 1968 r. nie podjęto formalnych rozpracowań z użyciem agentury. Nikomu z rodziny nie wydano zgody na emigrację ani, rzecz jasna, w ogóle na wyjazd na Zachód, żadne też nie odzyskało pozycji zawodowej sprzed października 1954 r. Wszyscy