Strona:Trzy twarze Józefa Światły.pdf/249

Ta strona została przepisana.

uzupełniających informacje o wydarzeniach, o których mówił dezerter. W latach 1986-1989 książka Błażyńskiego miała cztery wydania w „drugim obiegu” (po 1989 r. także kolejne, już „normalne”) i stała się jedną z najważniejszych publikacji na temat dziejów wczesnego PRL. Zresztą do dziś jest czytana nie tylko przez amatorów, którzy chcą zdobyć wiedzę o polskiej wersji stalinizmu, ale korzystają z niej wcale często — choć nie zawsze z należytym krytycyzmem — zawodowi historycy.
Po ukazaniu się w „drugim obiegu” książki Błażyńskiego kontrę — w znanej już nam konwencji — dał tylko niejaki Ryszard Dzieszyński, który w niszowym czasopiśmie „Profile” opublikował artykuł pod jednoznacznym tytułem: „Człowiek, który sprzedał swoje zbrodnie”. Jednak Jan Ptasiński, znany działacz komunistyczny o ambicjach historyka (autor dwóch hagiograficznych książek o Gomułce), który znał Światłę osobiście, jako że od 1952 r. był wiceministrem bezpieczeństwa publicznego, chciał wystąpić z czymś większym i poważniejszym. Już w 1986 r. zaczął poszukiwania w archiwum KC PZPR, ale gdy zwrócił się Biura „C” MSW, w którego gestii znajdowały się nie tylko ewidencja operacyjna i kartoteki, lecz także wszystkie archiwa resortowe, napotkał niespodziewany opór. Jak informował swoich zwierzchników dyrektor owego biura, płk Kazimierz Piotrowski, w archiwum znajduje się sześć teczek dotyczących sprawy Światły, w których nie znaleziono dokumentów „interesujących płk J. Ptasińskiego, zwłaszcza zaś dotyczących prowokacyjnej działalności J. Światło”. Zresztą już kierownik archiwum KC PZPR, Bronisław Syzdek, „wyraził opinię, że nie widzi specjalnej potrzeby pisania teraz o J. Światło”. Piotrowski uznał więc, że wystarczy gdy przekaże Ptasińskiemu tylko życiorys Światły, zarządzenie o pozbawieniu go stopnia oficerskiego oraz komunikat PAP z 25 października 1954 r. Na tej podstawie nie można było napisać nawet artykuliku do popołudniówki. Dyrektor jednak kłamał w żywe oczy, w zbiorach, którymi się opiekował, było co najmniej kilkanaście teczek z materiałami odnoszącymi się bezpośrednio do dezertera, z którym były wiceminister chciał się rozprawić. O ile dyr. Piotrowski zbył wystąpienie Ptasińskiego, o tyle samo ukazanie się książki Błażyńskiego uznał za sprawę na tyle poważną, że zamówił ekspertyzę dotyczącą porównania jej zawartości z materiałami archiwalnymi MSW. Autor ekspertyzy dostał jednak jako materiał porównawczy tylko wspomniane sześć teczek, a więc nie miał wielkiego pola do popisu i stwierdził, że książka i dokumenty archiwalne „nie są materiałami porównywalnymi”.
Tak czy inaczej od 1981 r. „Kogut” powrócił na arenę publiczną, ale tym razem już tylko jako autor (a raczej współautor) publikacji godzących w historyczne fundamenty reżimu. Jak daleko bowiem bezpieka i partia nie posuwałyby się w zrzucaniu winy na osoby „połączone wspólnotą interesów narodowościowych”, czytanie czy to broszury, czy książki nieuchronnie rodziło pytania o charakter reżimu i stopień zależności od Wielkiego Brata, o rolę partii komunistycznej, o wytrwałe ukrywanie „białych plam” z przeszłości, o to, czy ówczesne zbrodnie — takie jak morderstwo ks. Jerzego Popiełuszki — nie są po prostu kontynuacją tych, które popełniano u zarania Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.