Strona:Trzy twarze Józefa Światły.pdf/76

Ta strona została przepisana.

Struktury te miały „prawne” oparcie w umowie zawartej między PKWN a rządem sowieckim, zgodnie z którą „zaplecze frontu” — niezdefiniowane jednoznacznie — podlegało jurysdykcji Sowietów. Aczkolwiek wszystkie te siły, których liczebności nikt jeszcze nie zdołał dokładnie obliczyć, zajmowały się naturalną ochroną działającej armii — zwalczaniem, zresztą bardzo nielicznych, dywersantów niemieckich, zatrzymywaniem Niemców, w tym volksdeutschów, czy wyłapywaniem dezerterów i maruderów z własnych szeregów — to głównym ich zadaniem było „oczyszczenie terenu” dla PKWN. Polskie organa bezpieczeństwa dopiero powstawały, choć od sierpnia 1944 r. w terenie tworzyło je — z pomocą i pod opieką, oraz kontrolą służb sowieckich — ponad 200 osób przeszkolonych na specjalnym kursie w szkole NKWD w Kujbyszewie (tzw. kujbyszewiacy) oraz grono Polaków, którzy przeszli przez sowiecką partyzantkę lub grupy dywersyjne, a także skierowani do bezpieki i milicji żołnierze AL. Swoją rolę odgrywał również kontrwywiad polskiego wojska (Informacja), choć działalność utrudniał mu fakt, iż składał się on niemal wyłącznie z oficerów sowieckich, których większość nie znała języka polskiego. Różne zadania związane z „oczyszczaniem” spoczywały także na lokalnych aktywistach PPR oraz — na co już zwracałem uwagę — na korpusie oficerów politycznych, którzy byli przydatni zwłaszcza do nawiązywania kontaktu z konspiracją i zachęcania działaczy konspiracyjnych do ujawniania się.
To wszystko razem — różne służby sowieckie, powstające służby polskie, wojsko i komórki PPR — tworzyło konglomerat trudny do rozszyfrowania dla obserwatora z zewnątrz, również i dzisiaj historycy mają z tym kłopot. Jeszcze w pierwszych miesiącach 1945 r. urzędowano w sąsiednich lub nawet w tych samych budynkach, a aresztowany nie zawsze wiedział, czy np. uczestniczący w zatrzymaniu go Polak jest tylko tłumaczem czy też funkcjonariuszem służb PKWN ani do której formacji właściwie należy. Na ogół wszyscy chodzili w podobnych do siebie mundurach wojskowych, tyle, że jedni w sowieckich, inni w polskich, bardzo często porozumiewali się między sobą po rosyjsku, nieliczni enkawudyści trochę znali polski. Utarło się zatem nazywanie wszystkich instytucji sowieckich „NKWD”, choć dużą część represji wykonywał „Smiersz”, wiele przesłuchań zaś prowadzili funkcjonariusze NKGB, a polskich — „bezpieka”, choć w jakimś konkretnym przypadku mogło chodzić o Milicję Obywatelską czy Informację. Z punktu widzenia ofiary nie miało w istocie żadnego znaczenia, kogo „reprezentuje” osobnik, który aresztuje, bije i robi rewizję w mieszkaniu ani do jakiej formacji należy areszt — często była to po prostu piwnica lub ziemianka — do którego jest się wtrąconym. Służby te często przekazywały sobie schwytanych z rąk do rąk (najczęściej polskie dostarczały ofiary sowieckim), a większość z nich i tak wywożona była do obozów w Związku Sowieckim. Tak mniej więcej wyglądało tło kolejnego etapu życia i działalności Izaka Fleischfarba.
Mimo dosyć usilnych poszukiwań nie udało mi się ustalić dnia, w którym przedzierzgnął się on ostatecznie w Józefa Światło, ani znaleźć rozkazu, na mocy którego odszedł z wojska. Nie zdołałem zweryfikować tego, co mówił Błażyńskiemu,