Strona:Uniłowski - Dzień rekruta S2 Ł2 C1.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

lują do siebie z porządnych karabinów i strzelają z armat. Przyklapnąłem pierożek na głowie i wyszedłem, pozostawiając buty na środku. Niech obudzą we mnie energję jak chcą, wszystko mi jedno. Chciało mi się przytem jeść, piasek mi trzeszczał w zębach, i całe ciało mnie piekło.
Przez okno zobaczyłem, że rekruci szeregują się do obiadu. To mnie nieco ożywiło. Wlazłem między łóżka, zabrałem swoje menażki i karnie stanąłem w szeregu. Rekruci stali jak ochwacone szkapy: jedni gapili się w śnieg i grudę, inni rozglądali się wokół. Kapral Borek oglądał wnętrze swojej czapki. Marcowe słońce potęgowało płowość jego słowiańskiej czupryny, wietrzne podmuchy igrały nią, a kapral zajęty był swoją czapką, jakgdyby tam w środku odbywały się jakieś interesujące rozrywki. Wobec dwóch rekrutów kapral Borek czuł się jako tako, potrafił nawet wypowiedzieć sztucznym głosem, jak zły aktor: „Och, wy ofermy, niedorajdy wy!“. Lecz większa ilość wyprowadzała go z równowagi, ogarniał go lęk przed szyderstwem, a gdy rekruci kopali się, albo jeden drugiemu podbił oko, kapral Borek wołał: „Jojoj, dajcie spokój, jak Boga kocham!“. Przyczem patrzał przerażony, czy ktoś mu nie powie czegoś przykrego. Teraz nasadził czapkę, cyknął kilka razy ustami i rozglądając się, mruczał coś, niewiadomo, do nas czy do siebie. Na skutek tego cykania, rekruci nazywali go cykownikiem.
Ba...czność! W prawo zwrot! Będziemy szli, uważacie, do kuchni. Co, co, kapral Schramko kazał mi tu czekać, ale jakoś go nie widać. Ruszamy, równy szereg. O Jezusie kochany, z nogami, no, nogi! O, leci kapral Schramko!
Rzeczywiście, kapral Schramko cwałował jak pierwotny człowiek, brak mu tylko było maczugi. Uczułem jakieś złe fluidy między mną a nim. Biegnąc, patrzał na mnie, miał coś do mnie. Dysząc, jak szybkobiegacz u mety, wołał:
— Zatrzymajcie się, Borek! Stójcie!
Zatrzymał się, i chwilę patrzał na mnie niedobrym wzrokiem. Wreszcie wykrzyknął:
— Co z butami?!
— Strasznie zapaćkane...
— No i dlatego mieliście je oczyścić, szmatława pokrako! Ja was nie rozumiem. Zostawiliście buty na środku pokoju i poszliście sobie jak od pustej miski, co?
— Nałykałem się piasku, niedobrze mi się zrobiło. Wybaczy mi pan kapral, ale czynność to dla mnie bardzo przykra, takie czyszczenie butów.
— Ja wiem, wyście chorzy na płuca! Już nawet major zalecił wam pewną ku-