Strona:Uniłowski - Dzień rekruta S2 Ł6 C5.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Oho, dwóch takich na mnie jednego, to trochę za dużo — pomyślałem z rezygnacją. Do czego też się przyczepią? Może zapytają troskliwie, czy jadłem kolację? Wtedy odpowiem wesoło, że nie, ale to nie szkodzi, jestem młody. Na to oni, kłaniając mi się jak dwóch posłów anielskich: „Boże drogi, to przecie trzeba wam po co posłać? Zaraz, zaraz!... O, dziękuję, doprawdy nie jestem głod...“
— Cóż wy, gamoniu głupi, bez płaszcza łazicie? Żeby załapać jaką cholerę i na izbę chorych, co? Z mundurużeście ścierkę zrobili, dobro wojskowe, to dla was mecyje. Lafirynda, psiakrew!
No, czy nie myślałem, że się zatroszczą o mnie. O moje zdrowie. Naturalnie kapral Schramko, najżyczliwszy mi człowiek, bo z panem ogniomistrzem Maliniakiem mało się znamy. Właśnie odwrócił się ode mnie, jak od maleńkiego źdźbła słomki, popstrzonego przez muchy. Ale kapral Schramko pozostał. On mnie tak lekceważąco nie opuści.
— Wychodki w porządku?
Chciałem powiedzieć, że przerwał mi kapitan Hulka, ale zaraz pomyślałem, że przecież nie będę opowiadał temu capowi o żałosnej i ludzkiej w gruncie rzeczy sytuacji kapitana. Mój umysł otuliła błoga rezygnacja.
— Miejsce ustępowe postarałem się pozostawić w takim stanie, w jakim je znalazłem, panie kapralu.