Błądziłby ten, ktoby przedstawicielom nauki ścisłej odmawiał wyobraźni i tych wogóle składników inteligencji, które warunkują powodzenie twórczości artystycznej. Gmach nauki jest wzniesiony nie samą wiedzą (scientia), tak jak i w katedrze św. Piotra nie same są tylko kamienie, lecz i równie ważna, jeśli nie ważniejsza od nich, myśl ludzka.
Żywa, twórcza wyobraźnia, niecofająca się przed najśmielszem porównaniem, sprowadzająca do jednorodności najodleglejsze i najsprzeczniejsze napozór zjawiska, była zawsze właściwością tych umysłów, które najściślejsze odłamy nauki tworzyły, lub na nowe i płodne posuwały tory. Tam, gdzie poeta lub artysta z profesji widzi spoczynek, martwotę i wszelki brak ruchu, tam uczony, za pozbawionego wyobraźni i polotu uważany, dostrzega ruchy zawiłe, o prędkościach przechodzących częstokroć wszelkie zmysłami oceniane. Tam, gdzie oczom człowieka, którego ogół uważa za obdarzonego żywą wyobraźnią, przedstawia się zupełna jednorodność, tam uczony dostrzega rozmaitość bez granic, bez końca. Ta przestrzeń, która otacza drut telegraficzny i która dla każdego jest jednolitem ciepłem lub zimnem, suchem lub wilgotnem powietrzem, dla uczonego jest różnorodnością, przetkaną myrjadami linji siły, posiadającą w każdym punkcie inne własności, inną energję, inną władzę wykonywania pracy.
Lecz czemże się różni wyobraźnia uczonego od wyobraźni artysty? Tem chyba, że pierwszej towarzyszy i towarzyszyć musi niewiara i krytycyzm do ostatnich posunięte granic, podczas gdy wiara ślepa zdaje się być zawsze towarzyszką drugiej. Uczony z obowiązku musi dowodzić i przekonywać, bądź to rachunkiem, bądź doświadczeniem, że pomysł jego jest słuszny, że wytwór jego wyobraźni jest obrazem przyrody. Rachunkowa lub doświadczalna kontrola i nigdy za duży szereg sprawdzianów i dowodzeń, obranych z wszelkiej djalektyki i deklamacji — oto jedyne rekomendacje, za pomocą których wytwór wyobraźni do gmachu nauki wprowadzić można.
Dzięki niezmiernie żywej a krytycznej wyobraźni twórczej Bernoulli’ego