banany, palmy kokosowe i bambusy tylko jako karłowate praprawnuki dawnych, na wolności żyjących roślin, w cieplarniach będziemy oglądać.
Ach, ta cywilizacja!
Gdybym była szachem perskim, kazałabym wszystkim cudzoziemcom i cudzoziemkom na wstępie do ziemi mojej przybrać strój perski; a tym, którzyby się osiedlili w moim kraju i domy budować chcieli, rozkazałabym budować je tylko w stylu krajowym. Tak samo w Japonji, w Indjach, u Zuluan, u Hotentotów, w Algierze, w Arabii, wszędzie!
Możeby się zapobiegło wtedy banalności, tej banalności, która przygniata, zamęcza, zanudza, zabija fantazję, sztukę, natchnienie, zmysł estetyczny, która nas wypędza ostatecznie i nieubłagalnie „z krainy marzeń, snów“.
Ani wiemy, ani umiemy ocenić szczęścia naszego, że należymy do dzisiejszego pokolenia.
Żyć za sto lat?... Nie!
Gdyby mnie Opatrzność w XXI stuleciu znowu zesłać chciała na ten świat, to błagałbym Ją na kolanach, aby mnie raczej na umarły księżyc posłała. Wracać do ludzi? tylko jeszcze o cały wiek zeszpeconych, nudniejszych i mniej estetycznych? Wracać do świata, z którego wymazano wszystko, co mogło stanowić urok albo niespodziankę dla oka? Do strzyżonych parków? Do cywilizowanych łabędzi, krów i psów? Do sztywno zarysowanych, naśladujących dywany, klombów? Do tej natury, którą nożycami i grabiami zmuszają, by imitowała nasze, ludzkie pomysły? Do altanek? Do żywopłotów? do festonów na drutach?
Imitacja! Imitacja!
„Królestwo moje“ za oryginalność, za indywidualizm!
Ale dokąd ja to zajechałam?
Tak daleko od przedmiotu, o którym chciałam pisać, że już doprawdy nie wiem, jak skleić całość, bo tego, co mam powiedzieć, niepodobna związać z tem, co już powiedziano.
Przy bardzo dobrej woli, gdy naciągnę nitkę i bardzo ją wyprężę, to może mi się uda jako tako zeszyć wszystko razem.
Obawa skutków niwelujących cywilizacji pochodzi stąd, że mogłabym już nie widzieć tych cudnych rzeczy, które widziałam, a które tak napełniły umysł mój, tak wspomnienia moje niemi przesiąkły, tak żywo je widzę, gdy oczy zamknę, a tak lubię oczy zamykać, aby je widzieć.
Roztargniona dziś jestem; ale gdy o Wschodzie opowiadać przychodzi, to tyle obrazów staje naraz w oczach, że zanim jeden naszkicować potrafię, już widzę i drugi i dziesiąty i setny; a wszystkie urocze!
Choćby tylko owo bambusowe drzewo i te listki lekkie, kołyszące się bez wytchnienia, przegarniające promienie słoneczne. Tyle światła w tych smukłych gałązkach, a tyle marzeń, złotych marzeń, niewyraźnych, półsennych, zawieszonych na tych delikatnych prątkach! Choćby ów wachlarz z bananów, przyczepionych półkolem do jednej łodygi, jak palec do dłoni.
Ich zapach, to wspomnienie Wschodu; ich złota, jasna barwa, to wspomnienie słońca południowego!
Co rano drzwi do mego buduarku się otwierały i wsuwał się po cichu czarny Ali, niosąc na tacy, bananowym liściem pokrytej, ten złoty owoc Wschodu, a strój szafranowy i turban żółtawy Alego co rano godny był pędzla, i uśmiech jego od ucha do ucha i zęby białe i oczy czarne aksamitne. Tak mu ładnie w fałdzistej sukni, z bananami w ręku, z turbanem na głowie.