Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/237

Ta strona została skorygowana.

udzielił mi żadnej wiadomości o jakim zabytku z dawnych czasów. Gdy zegar wybił trzy kwadranse, przyznaję, że w dziedzinie archeologii i badań nad pierwotną kulturą kraju uczułem się jakoś osieroconym wśród mojego społeczeństwa i z kwaśną miną spojrzałem już w stronę kapelusza, parasola i rękawiczek, gdy oto na schodach dało się słyszeć ciężkie stąpanie. Drzwi otworzyły się z łoskotem i ukazał się na progu typ warszawskiej, wcale zresztą przystojnej kucharki dźwigającej na prawej ręce kosz obwiązany chustką, naładowany czubato. Jakaś błoga radość rozpromieniła mi serce.
— Czy to tutaj jest ten pan, co skupuje starożytności kamienne? — zapytała głosem rezolutnym.
— Ja właśnie jestem, proszę pokazać, a kto to przysyła? — i rozpromieniony nadzieją bogatych plonów spojrzałem ciekawie na napełniony jakimś ciężarem kosz potężny i na karjatydę, która go przyniosła.
— To przysyła moja pani z Piekarskiej i druga pani z przeciwka i jeszcze trzecia pani, co mieszka w suterynie, a wszystkie razem kazały żądać od pana za to dwa złote.
Tyle starożytności za dwa złote! To rzecz niesłychana, lecz i podejrzana zarazem — pomyślałem — gdy sługa, aby nie tracić czasu poczęła energicznie wydobywać z pod chustki i mimo mego protestu ustawiać na stole redakcyjnym „starożytności kamienne“ ale, niestety, były to: garnuszki różnego kształtu, a najwięcej od śmietanki, kubki, imbryczki od kawy i inne jeszcze naczynia a wszystkie bez uszu, dziobków, szczerbate i z dziurami. Było to całe muzem z dziedziny klasycznego naturalizmu.
— Ależ, moja panno — rzekłem śmiejąc się i podrażniony zarazem — twoja pani nie wiedziała wcale, o co chodzi. Ja takich starożytności nie kupuję, weź je i odnieś swojej mądrej pani.
— A cóż pan jeszcze żąda, żeby za dwa złote było tyle całych i dobrych, przecież to naczynia kamienne a nie zwyczajna glina bez polewy. Zresztą ta pani z przeciwka to powiedziała mi w końcu, że jakby pan dał złotówkę, to mogę także sprzedać panu, bo śmieciarki dawały za to tylko sześć groszy.
— Ja nie dam ani grosza i proszę o zabranie w tej chwili wszystkich skorup! — Kucharka ani myślała być posłuszną.
— Ta pani, co utrzymuje garkuchnię w suterynie, to powiedziała na ostatku, że jak ci nic za to dać nie zechce, to mu zostaw bez pieniędzy a z powrotem nie przynoś. Więc po cóż mam dźwigać ten ciężar, do śmietnika na Stare Miasto.
Położenie moje stało się prawdziwie komicznem. Co chwila mógł ktoś nowy przyjść do przybytku redakcji i ujrzeć ją przemienioną na garkuchnię ze Starego-Miasta. Na moje szczęście nikt nie przyszedł w tej chwili. Zastąpiłem więc drogę cofającej się do drzwi kucharce i zapowiedziałem stanowczo, że jej nie wypuszczę, aż skorupy swoje zabierze do kosza. Sługa warszawska nie zmieszała się wcale, nawykła widocznie do nieposłuszeństwa, i spojrzawszy na mnie drwiąco, zaczęła się namyślać, co ma robić. Czas naglił, nie było innej rady: dałem dwa złote tej dziewczynie, by zabrała ze sobą czerepy, a potem chustką od nosa wytarłem okrągłe ślady z popiołu i sadzy, które po garnkach i imbrykach pozostały na zielonem suknie. Na szczęście było już wszystko w porządku, gdy ukazała się w redakcji jejmość wysoka, chuda, koścista, średniego wieku, w ciemnej sukni z torebką krzyżowej roboty w ręku.
— Czy mam przyjemność mówić z panem archeologiem? — zapytała.
— Tak pani, jestem nim właśnie na usługi — odrzekłem.