Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/238

Ta strona została skorygowana.

Tu koścista pani zaczęła bardzo szybkim, wymownym i żartobliwym a przytłumionym głosem opowiadać dzieje swojego życia, niepowodzenia materjalne, rozmaite zajścia drastyczne ze złym i niewiernym mężem, nieszczęścia rodzinne i w końcu, gdy usiłowałem nawrócić niepospolity potok jej wymowy do przedmiotu, wyjęła z torebki przycisk marmurowy, z ułamaną gałką i rogiem, kubek alabastrowy do cygar, bez podstawy i nieśmiało ukazała jeszcze pod rąbkiem chusteczki marmurek do ostrzenia brzytew i scyzoryków po owym niegodziwym mężu. Nastąpiły z mojej strony objaśnienia, że takich starożytności kamiennych nie zbieram, a konferencja z panią zakończyła się w ten sposób, że w torebce wymownej jejmości znalazła się moja trzyrublówka a za piecem redakcyjnym przycisk, kubek i marmurek złamany.
Gdybym nie miał w naturze krótkiego nosa, to miałem ochotę napisać, że z nosem na kwintę spuszczonym wychodziłem czemprędzej z redakcji Kurjera, postanawiając nigdy w życiu nie próbować więcej powiększania moich zbiorów starożytności w podobny sposób. Gdy oto zastąpił mi drogę we drzwiach drab sążnisty w wytartym paltocie, ze szramą pod okiem i sińcami, a obejrzawszy się dokoła pustego pokoju, zapytał, czy to ja kupuję starożytności?
— Tak, panie, a jakież pan przyniósł zabytki?
— Ja nie przyniosłem żadnych, — odparł drągal z silnym oddechem szpagatówki — ale służę u jednego pana, który ma całą skrzynię starożytności do sprzedania, lecz jest chory i leży w łóżku, więc tylko kazał bardzo prosić, aby pan pofatygował się do niego dziś wieczorem z pieniędzmi i wszystkie te ciekawości zakupił od niego.
Tu, improwizowany lokaj opisał mi, że pan jego mieszka za Wolskiemi rogatkami, gdzieś jak można było sądzić, daleko i w miejscu dość odludnem koło cmentarzów.
Wszystko wydało mi się podejrzanem, ale pomyślałem sobie jednak: a nuż znajdę tam co ciekawego dla mych badań? więc nie powinienem cofać się przed niebezpieczeństwem, które może tylko jest urojeniem. Jakoż powiedziałem drabowi, że przybędę. Przez ostrożność atoli nie udałem się tego wieczora, ale nazajutrz w południe. W skazany szczegółowo opis drogi i mieszkania zaprowadził mnie do starego domostwa, położonego prawie w polu. Uchyliłem drzwi pierwszej izby, która służyła za kuchnię a była przerażająco czarna, brudna i pusta. Nie znalazłszy w niej nikogo, otworzyłem drzwi do izby następnej. Był to niby pokój, ale fatalnie odrapany i niechlujny. W jego rogu siedział na starej sofie mężczyzna młody jeszcze, z ręką owiniętą i zawieszoną na temblaku. Nie wyglądał wcale na chlebodawcę tam tego famulusa, ale raczej na kolegę, lub herszta podobnych opryszków.
— Czy to pan posiada starożytności kamienne? — zapytałem.
— Tak, panie, — odrzekł chory gospodarz, — niech pan siada, mam je w zachowaniu na górze, ale jestem słaby i otworzyć skrzyni nie podołam, lecz lada chwila nadejdzie mój służący.
— Cóż to są za przedmioty, — zapytałem.
— A to widzi pan takie bożki kamienne, które wykopałem w dalekich stronach.
Tu widocznie zaczął się mieszać mój gospodarz i po tych słowach zniecierpliwiony nieobecnością służącego, kulejąc wyszedł przed dom wyglądać, czy nie powraca jego kamrat. Miałem chwilę swobodną do przyjrzenia się ścianom i sprzętom całej izby. Na stole leżały rozrzucone stare karty, niedopita flaszka siwuchy, resztki niespożytego mięsiwa, kilka cygar w pudełku. Nad tapczanem