świecidła i fraszki, na widok których omdlewają z zachwytu serca innych afrykanów, ale bubis pozostał na nie obojętnym.
Więcej nawet, jest on do tego stopnia zachowawczym, że gdy raz pewna faktorja, chcąc zrobić konkurencję, zaczęła sprzedawać indentycznie te same przedmioty po niższych cenach, żaden bubis nie chciał ich kupować i szedł tam, gdzie je po dawnemu mógł nabyć.
Jest w tem plemieniu jakiś nieprzeparty wstręt do wszelkiego postępu, który tłumi w nim nawet ciekawość i chęć naśladownictwa, tak silnie zazwyczaj u czarnych rozwinięte.
Codziennie widzieć można szeregi tych wątłych, czerwoną farbą (N’tola) umazanych postaci, z twarzami pokiereszowanemi szkaradnie w podłużne nacięcia nożem, co u nich zastępuje tatuowanie i nadaje im podobieństwo do przygotowanych do smażenia siekanych kotletów, jak dążą ze swych jaskółczych siedzib, kobiety przodem, obciążone koszami z olejem palmowym, jamsem i bananami, dalej dzieci, niosące jaja w łykowych króbeczkach, wreszcie mężczyźni z ustrzeloną antylopą, gołębiem, wiewiórką lub żywą kurą, wiszącą u końca zarzuconego na ramię góralskiego kija, i kalabasą wina palmowego w drugiej ręce. Cały ich przemysł i całe źródło dochodu zamyka się w tej defiladzie.
Plantator, który za drogie pieniądze musi sobie sprowadzać robotnika z Krumańskich wybrzeży i często widzi się pozbawionym rąk do pracy, napróżno kusiłby bubisa su tem nawet wynagrodzeniem, by się jął kotlasa i czyścił mu zarastające pole.
Bubis gardzi zarobkiem, który się trudem zdobywa. Na co mu to? Jedna antylopa zastrzelona z rana, ot tak, dla przyjemności, bo bubis jest namiętnym myśliwym, dostarczy mu w mieście butelkę rumu i główkę tytoniu, w domu żona (moisu) ugotuje mu jamsu z olejem palmowym: często trafi się do tego kawałek wężowego mięsa, wielki specjał bubiski, i czarny Djogenes nie pojmuje, czegoby więcej mógł pragnąć, o co się troszczyć. Jeżeli ciuła pieniądze, to chyba na kupno fuzji, a ten sprawunek stanowi epokę w jego życiu.
Rzecz prosta, iż przy tak ograniczonych ideałach i potrzebach, przy niesłychanie słabo rozwiniętej inteligencji i ślamazarnym temperamencie jest on najnieszczęśliwszą, a zarazem najbezbarwniejszą istotą pod słońcem.
A przecież z pośród tych ludzi powstał i żyje człowiek, który jest szlachetnym myślicielem, mądrym prawodawcą, dzielnym administratorem, sprawiedliwym sędzią i którego otacza aureola dziwnej, pełnej poezji tajemniczości. Jest nim król Moka.
Zanim on po śmierci poprzedniego Kokoroko, czyli króla, objął najwyższą władzę, bubisi pomimo swej potulności wiedli ciągłe pomiędzy sobą kłótnie, do najmilszych zaś rozrywek należało napadanie znienacka mieszkańców jednej wsi na drugich, czemu życie wśród gąszczy wybornie sprzyjało.
Europejczyk, tak bezpieczny na wybrzeżach, nie mógł zapędzić się w góry, żeby niezostać napadniętym, zbitym niemiłosiernie, ograbionym, a częstokroć i zamordowanym. Mieli przytem ci ludzie, tak miękkiego serca, że psy swoje, gdy małe, noszą na ręku, mieli parę zwyczajów tak potwornych i okrutnych, iż pióro wzdryga się przed ich opisem.
Ale oto zjawia się król Moka i wszystko się zmienia.
Kradzież i kłamstwo, te dwie „cnoty“ etyki murzyńskiej dostają od niego nazwę zbrodni i na równi z zabójstwem i rozbojem podlegają karze śmierci.
Nad wykonaniem nowych praw czuwa ustanowiony przez króla sąd
Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/242
Ta strona została przepisana.