Zaczęła się powódź książek o wodzie, o powietrzu, o ruchu, o energji, o lodowcach... W książkach liter już nie znajdywałeś, tylko same cyfry, a cyfry, aż się w oczach ćmiło... Wszystko to było arcynudne, ale ludzie mówili, że to bardzo uczone, i kto Darwina nie czyta, ten nie ma prawa głosu.
Dzienniki i broszury tak zaczęły zalewać mózgi artykułami uczonemi i polemikami z jakimś obozem starych, żem już na prawdę zaczął myśleć o obróceniu całego kramu na makulaturę i o utworzeniu składu numerów Przeglądu Tygodniowego i umiłowanej przez młodzież Prawdy.
Nie sądź pan, aby i ten gust trw ał długo. Powieść znowu do tego stopnia zawładnęła rynkiem księgarskim, że dziś już ludzie naukowych dzieł po polsku pisanych, ani nie tworzą, ani nie kupują.
Sienkiewicz, Okoński i Orzeszkowa stali się panami placu, ale i ich wyrugował zastęp więcej, lub mniej utalentowanych kobiet, piszących nowelle i powieści, które ludzie bardzo chciwie czytają i chętnie kupują. To, proszę pana, zupełnie nowy zwrot w literaturze, choć, jeśli mam prawdę powiedzieć, to Orzeszkową niesłusznie do kobiecych piór zaliczają, bo to umysł zupełnie męzki...