Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/353

Ta strona została uwierzytelniona.

spokojnej, odblask wewnętrznego zadowolenia, że twardy obowiązek spełniony... Postać jej wyniosła, poważna nosiła odważnie brzemię trosk i trudów, które zaledwie gdzieniegdzie nitką srebrną przeplotły jej bujne włosy.
W podziwie patrzyłem na nią. Cała gromadka jej rodzeństwa, wychowanego przez nią, wypielęgnowanego jej słowem żywem, zbliżała się teraz ku niej, przynosząc jej życzenia i wyrazy hołdu. To wszystko, co przynieść mogła. Klara przyjmowała je serdecznie, z tym zawsze pogodnym na ustach uśmiechem, który zdawał się opromieniać ją całą. Od czasu do czasu zwracała się ku matce chorej, jakby te wszystkie życzenia i słowa wdzięczności odnosiła ku niej i jej oddać chciała.
A biedna matka zdawała się także odzywać w tej chwili. Z trudnością dźwigała głowę i załzawionemi oczyma spoglądała na dobrą córkę. Wyrazy błogosławieństwa wybiegały na jej usta i skrępowane — milkły; drżąca, znieczulona ręka podnosiła się nieco i niewyraźnie kreśliła krzyż na pochylonem czole Klary.
Uroczysta cisza zaległa. Wszyscy obecni potłumili oddech w piersi. A mnie się zdało, że w tym momencie, na wezwanie tej matki, straszną niemocą dotkniętej, schodził anioł z nieba i przynosił dobrej córce najwyższą pociechę i pokrzepienie; zdało mi się, że słyszę szelest anielskich skrzydeł, które swym orzeźwiającym powiewem trącały struny lutni eolskiej — przynosiły echo rozkosznych pieśni... Zdało mi się, że w tej chwili blaski świec spłynęły w jeden olbrzymi płomień, który to ubogie mieszkanie czynił ogniskiem wszelkich dobrych wierzeń, wszelkich nadzieji niezłudnych, wszelkich miłości świętych... Zdało mi się, że z tych ścian ciasnych wypływają strugi ożywczego światła na zewnątrz i rozlewają się daleko... daleko na pokolenia i czasy odległe.
Złudzenie pierzchło, ale zrozumiałem wówczas zadanie pracy i poświęceń człowieka.
Klara zbliżyła się do mnie i podała mi rękę.
— Dziękuję, żeś przyszedł — przemówiła — Nie zgadzałeś się nieraz ze mną, a przyszedłeś...
— I wzruszenia potłumić nie mogę... — przemówiłem. Mogłem być innych przekonań, nie zgadzać się czasem na szczegóły, na jakiś kierunek pracy, ale hołd składam poświęceniu, wielkim zdolnościom, zacnemu sercu i myśli głębokiej... Uznaję pracę życia żmudną, ciężką, a wynagrodzoną tak mało...
Klara przerwała mi gestem. Wskazała na matkę, która, widocznie w dniu tym silniejsza, dźwigała ku niej niemocne swe dłonie.
— Oto moja nagroda!... szepnęła odchodząc.
Opuszczałem ubogi dworek z bijącem mocno sercem. Na progu obróciłem się jeszcze i w dali, na tle zieleni i kwiatów, w jaskrawych świec blaskach, ujrzałem dwie postacie: schorzałą matkę, patrzącą przed siebie zamglonemi łzawo oczyma, i dobrą córkę, klęczącą przy niej, ze wzrokiem utkwionym w oblicze ukochanej.
Dosłyszałem, jak pochylona ku matce, wymawiała z cicha słowa najszczytniejszej modlitwy:

— Ojcze nasz, któryś jest w niebiesiech!

Lwów.Adam Krechowiecki.