Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/371

Ta strona została przepisana.

Było to najzupełniejsze przeciwieństwo z poważającym go i do wszystkich przywiązującym się towarzyszem drogi na Kerkonosze, który, jeśli marzył, to jak Symonowicz, Gawiński, jak Brodziński, Pol Wincenty, a rwał się do lotu pod słońce porankowe, muskając z lekka klawisze liry ślepca na włóczędze, od chaty do chaty, od omokłego deszczem modrzewiowego kościoła, do drugiego, od jednej kołyski, do drugiej.
— Znużyłem się, Romanie, siadaj...
— Chcesz pożywienia?
— Chcę.
— To masz chleba ze smalcem zuchelek, jedz, pomazańcze pomazańca, kiedyś głodzien, — i na nowo:

Pójdź, kochanko, pójdź na morze,
Wiatr żaglami dmie!...

począł nucić niebardzo melodyjnie, nie miał bowiem talentu do śpiewania, jakkolwiek był przekonany, że śpiewa z przejęciem, nie chcąc powiedzieć „z uczuciem“, którego to słowa zarzekał się wymawiać, słuchacze zaś byli zdania, że głos ten przypominał im wilka za górami.
— Idźmy...
— Idźmy...
Pola rozległe, świetne obiecujące żniwa, świat aż miło wystrojony, jak od wielkiego dzwonu; góry błękitnieją w odległości. Roman znał wszystkich nauczycieli ludowych, wstąpiliśmy więc do jednego, który nas przyjął gościnnie, podziękowaliśmy pięknie, pożegnaliśmy w Boże imię i nad wieczorem ujrzeliśmy niewielki dom pod górami, z którego dolatywała nas piosenka, znana w całych Łużycach górnych:

Rychło śniki najdu,
Liczka zoże znidu,
Roża niewinnostie,
Wicznie zarza kcze (kwitnie),

którą mi towarzysz powtarzał, intonując własnego układu piosenkę:

W wieńcu z gwiazd,
w płaszczu z chmur
cicha noc
schodzi z gór...

Jakoż bo wiele gwiazd weszło było na niebo.
Stary Broszka, Farar miejscowy, kiedyśmy weszli do domu, siedział przy klawikordzie, na którym uczeń jego niegdyś, a dziś sługa boży, wygrywał ową piosenkę, a córka gospodarza śpiewała. Widząc nas wchodzących, ruszył się z miejsca. Roman zaprezentował nieznajomego, któremu wszyscy obecni uprzejmie i życzliwie podali rękę.
— Siedajte, to moja żona, to córka Laura, a to nasz bratczyk, który jutro udaje się na misję do Ameryki, jako duchowny, niosąc słowo boże pomiędzy ludzi dobrej woli: a no, jem u tam iść...
Wieczór zeszedł nam błogo, a po skromnej wieczerzy i pożegnaniu misjonarza, gospodarz powiódł nas na spoczynek do stancyjki na górze.