Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/390

Ta strona została przepisana.

niętej i stąd jednostronnej literaturze naszej zygmuntowskiej, pozygmuntowskiej, nas, dzieci innej epoki, aż razi niedostatek w objawach uczucia, a zwłaszcza zupełny prawie brak sentymentalizmu. Jeżeli się nie mylę, to pierwszy Jan Chryzostom Pasek uznał za stosowne, w pamiętnikach swych, wspomnieć na swój sposób o zalotach do podżyłej wdowy. Znać tu może w nim już wpływ niezdrowego romansu, przebytego w duńskiej Kapui Czarniecczyków. Lecz i ten objaw pierwszy, wyraźniejszego sensualizmu i sentymentalizmu w naszej literaturze nadobnej, jakże jest dziwnie skromnym! Opisując oświadczyny swe, wyjawia przed czytelnikiem wszystko, co powiedział wedle swych pojęć o przykładności pracowitego stadła, a zaledwie okolicznie wspomina, że także była mowa „o afektach“. Albo afekta te w ludziach onego wieku nie były jeszcze rozwinięte, albo też, co słusznie przypuszczać należy, drobiazgowe i ckliwe spowiadanie się z nich, owa „analiza duszy ludzkiej“ w tym kierunku nie zdawała się dla nich ciekawą i właściwą.
Już nieco mniej dyskretnym był pod tym względem drugi bohater z owej, czyli raczej następnej, epoki: król Jan III. Ale i on, gdyby był przewidywał, że listy jego do Marysieńki staną kiedyś przed publicznością następnych pokoleń, łaknących sentymentalnej obrazowości, byłby zapewne wstrzemięźliwszym w wyrażeniach i tęsknotach...
Nie może być zadaniem chwili wykazywanie, jak się u nas sensualizm i sentymentalizm rozwinął w obyczajach i odbiciu ich literackiem. Fakt tylko nagi stwierdziło się z góry, jako to doszliśmy do stanu, w którym prawie cała masa literatury nadobnej, kręci się jakoby około ptasiego śpiewu. O tym zaś sławny podróżnik i zoolog Brahm powiada, że czy to u słowika naszego, czy u któregokolwiek złotopiórego mieszkańca podzwrotnikowej puszczy, nie oznacza i on nic więcej, jeno zawsze ten jeden temat: „kocham cię, kochaj mnie“.
Barbarzyńcem byłby, ktoby z literatury nadobnej, wypędzić chciał temat tak piękny i miły. Bynajmniej! Mówi się tylko o niezdrowej, zachwaszczającej przewadze, jaką zyskał; że aż wywołuje — a to jest fakt drugi — ów rozpoczęty najazd brutalny tatarskiego żywiołu, najazd, który jest przykrym i groźnym, ale w gruncie rzeczy niczem innem nie jest, jeno palcem bożym. Wskazuje on, że step literatury naszej nadobnej jest po trosze pustym i zachwaszczonym, otwartym na najazdy i że go wziąć należy pod oprawę racjonalną, ochronną.
Sprawa zupełnie nie przegrana. Razem z najazdem duchowych ord, zbudzili się ze snu kresowi obrońcy. Świetnie się już rozwinęła powieść historyczna. Niechajby jej koryfeusze wytrwali w ochronnej drodze, a nieciekawą „analizę“ powszedniej duszy tuzinkowego człowieka, za przykładem pana Paska, zawiesili gdzieś w ostatnich trokach literackiego rynsztunku.
Tak się powiedziało: może choć źdźbło w tem prawdy.

Poznań.Dr. Władysław Łebiński.





378