Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/452

Ta strona została przepisana.
KIEDY WIERZYĆ?


Dlaczego pani odwraca się tak zawzięcie od tej pary narzeczonych?
— Bo mi drażnią nerwy.
— Czemże? oboje młodzi, przystojni, zakochani...
— Właśnie dlatego; nie znoszę takiego zakochania i tych wszystkich manifestacji, myślę, że można umrzeć z nudów lub oszaleć z rozdrażnienia, będąc pod ustawiczną kontrolą takich błogich, słodkich, rozpromienionych spojrzeń. Brr!
— Panna Stefanja jednak nie wydaje się blizką śmierci ani szaleństwa; rumieni się, uśmiecha i nawzajem rzucą spojrzenia błogie, słodkie, rozpromienione.
— Cóż pan chce! taka szesnastoletnia nowicjuszka, zaręczam panu, że oblała łzami wzruszenia chwilę oświadczyn i zasuszyła w pamiętniku kwiatek, który dnia tego miała we włosach.
— Co podług pani zapewne jest zbrodnią, wołającą o pomstę do Pana Boga...
Ton pana Zygmunta był żartobliwy, ale, wymawiając ostatnie słowa, spojrzał w oczy swej towarzyszki poważnie, przenikliwie, jak gdyby chciał wyczytać coś w tych czarnych źrenicach, które zpod długich rzęs patrzyły na świat z jednakową zawsze obojętnością i jakby lekceważeniem.
— Zbrodnią? nie, ale śmiesznością, bo się równa, podług mnie, oświadczynom na klęczkach u mężczyzny.
— Ach, więc klękanie także potępia się stanowczo. Czy nie byłaby pani tak dobrą powiedzieć mi, jaki sposób oświadczania się jest podług pani najodpowiedniejszy?

— Wszystko jedno, byle bez wykrzykników: „Mam dla pani szacunek i sympatją, stosunki nasze materjalne pozwalają nam się połączyć: czy przystajesz pani?“ i — koniec. Czegóż tu więcej potrzeba?

440