Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/524

Ta strona została przepisana.

i nieboszczyka. Podobną była do ojca, a na twarzyczce przedwcześnie dojrzewającej, choroba zmarłego wycisnęła dziedziczne swoje piętno.
Dwie istoty mu drogie, jakie na tym świecie pozostawił, podzieliły się po nim spadkiem. Istotnie... tak każe prawo ludzkie i prawo natury.
Żeby wyrównać sprzeczności, wytworzone przez dwa ścierające się z sobą prawa, matka dziecko swe pieściła, psuła, ubierała jak laleczkę, wychowywała na obraz i podobieństwo swoje, obdarzała najdroższemi lalkami, wypisanemi z Paryża i Londynu, sprowadzała do pieszczochy najznakomitszych lekarzy, aby ją tylko utrzymywali przy życiu, bo śmierć Mimi mogła pozbawić śliczną panią krociowego mienia, zdobytego poświęceniem kilku najpiękniejszych lat młodości. Wszakże otaczała męża pieczołowitym nadzorem dobrze płatnych najemników, wszakże nawet siostra miłosierdzia nie odstępowała go aż do zgonu. A ona, ona sama taka ładna, stworzona, żeby się bawić i być szczęśliwą, kilka razy na dzień go odwiedzała, własną ręką podawała mu lekarstwa, chusteczką woniejącą ocierała pot z czoła.
W ciągu żałoby, noszonej według przepisów mody, naprzód w barwie czarnej, potem fioletowej, w końcu lila, odzyskała dawną swobodę. Odżyła, jak kwiat zerwany i zwiędły, który dobroczynna ręka zanurzy w szklance z wodą. A kiedy smutek, zwyczajem nakazany, już minął, jakże cudnie zaczęła się ubierać i stroje swe całemu miastu pokazywać! Kostiumy jej na ulicę, toalety i fryzury balowe, obiadowe i wizytowe „robiły furorę“. Najsłynniejsze elegantki przy niej gasły, bo żadna z nich tak niepodzielnie duszy swojej nie oddawała gałgankom, żadna nie była do tego stopnia lalką.
W szystko, co wyżej, przemknęło mi przez głowę, kiedy z poza kotary patrzyłem na jej dziecko skazane na śmierć.
Dziewczynka podniosła nareszcie lalkę i na kanapce obok innych posadziła.
— Jakaś ty niegrzeczna i niemądra... — szeptała zmęczonym głosem — dąsasz się, przewracasz... jeszcze kiedy nosek stłuczesz. Ja już miałam taką upartą. Za nic w świecie morowej białej sukni z koronkami i trenem włożyć nie chciała!... Z rąk mi się wyrywała... Nos sobie rozbiła... Wtedy mama powiedziała: „Kiedy głupia i nie chce się ubierać, kiedy zbrzydła, to niech ją wyrzucą na śmietnik!“... I bona ją wyrzuciła...
Dziecko zachichotało śmiechem do kaszlu podobnym.
Szelest jedwabnej sukni zwrócił moje oczy i uwagę w przeciwną stronę. Piękna pani, w toalecie od marzenia piękniejszej, wbiegła do salonu, wołając:
— Mimi!... córeczko moja!... czas spać!... — Spostrzegła mnie. — A! to pan... dobry wieczór... przepraszam... powrócę za chwilę.
Dziewczynka pożegnała się z lalkami. Mnie, przechodząc, kiwnęła głową, poważnie, jak starsza osoba, podała rączkę matce i mierzonym, powolnym krokiem puściła się w drogę do sypialnego pokoju i łóżeczka, przy którem na nią bona czekała.
Salon zaczął się zapełniać. Nie brakło ślicznych, strojnych lalek w gromadzącem się towarzystwie.
W dwa lata potem Mimi umarła. Krewni jej ojca odebrali pięknej pani majątek. Część z prawa jej przypadającą pochłonęły koszta procesu. Zbrzydła... Los ją, jak bona lalkę z rozbitym noskiem, wyrzucił na śmietnik.

Kraków.Zygmunt Sarnecki.




512