Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/539

Ta strona została skorygowana.

do góry jakby je ziemia parzyła, więc gotowe były miażdżyć palce własne Kalias wzruszał ramionami. Pojąć nie mógł łatwowierności ludzkiej, zrozumieć prostoty, która bałamuci siebie i innych — krzyczy, wprzód nim pomyśli. Wszystko to już było, wszystko stare jak rodzaj człowieczy! Sto i dwieście lat temu też same sprawy wstrząsały tak samo ludzi, sto i dwieście lat potem będą też zachwyty, taż złość, toż złudzenie. A życie tymczasem jednostek i narodów pełza powoli swoją koleją! Kto myśleć potrafi, a omanień dobrowolnych unika, tym ani radość, ani gniew, ani smutek owładnąć nie jest w stanie. Początek i kres życia nieznane i niedostępne!
I coraz smutniej było Kaliasowi. Czuł się niby kropla oliwy w morskich przestworach. Nie mógł przylgnąć do żywiołu, który go otaczał. Samotność i obcość, jak pętla wisielca ściskały go coraz mocniej. Wśród ludzi tęsknił do ludzi. Zagłębiał się w pergaminy z pieśniami poetów, badał dzieje, chciał duszę swoją napoić uczuciami, któreby go połączyły z narodem jego. Napróżno! Ze wszystkich wrażeń wypełzło w końcu męczące jak zmora pytanie: cóż z tego?
Zwiedzał święte miejsca przeszłości greckiej, Maraton, Plateje, Salaminę, błąkał się wśród kolumn i posągów Akropolu. Chciał się nauczyć i podziwiać męstwo hoplitów, czcić zasługi bohaterów. Wszystkie usiłowania jego uderzały o nieubłaganą, nieugiętą wątpliwość, na co zwycięstwa: co ze sławy tryumfów? czyżby inaczej słońce świeciło, gdyby koło historji w inną stronę losy skręciły? a gdyby inaczej, co z tego? czyż znany i kierunek i kres?
Wiele minęło olimpjad, nowe pokolenia się porodziły i wiele wypadków przemknęło, jedne zapisała historja, inne przechowała pamięć ludzka, inne zginęły na wieki w zapomnieniu.
Kalias wewnętrznego wroga nie zmógł, ale czas mu krew ostudził. Pochylił się ku ziemi, broda mu zbielała, czoło się posunęło, objęło całą głowę i świeciło niby pożółkła kość słoniowa, okalał je tylko srebrzysty wieniec włosów.
Oczy mu się przyćmiły, ale patrzeć umiały tem bystrzej i dalsze ogarniać granice. Patrzył na sprawy ludzkie jak świadek bezstronny, któremu ani jednej chwili nie odjęło wzruszenie: to też przeniknął wszystkie tajniki życia.
Z twarzy, jak z marmurowego posągu, nie schodził mu nigdy uśmiech łagodny. Oddalał się coraz bardziej od świata i teraz patrzył na bieg spraw jego jak na potok, kłębiący się pod nogami, ale ani ich woda nie dosięgnie, ani piana nie obryzga.
Widział szlachetne uniesienia i niegodziwy podstęp. Widział tajne sprężyny ruchu, zbyt drobne i mizerne, by ludzie chcieli w nich uznać istotne przyczyny dziejów. Widział w sercach straszne pragnienie mordu, które jedne narody rzuca na drugie, widział słabość gnębioną przez przemoc; widział nędzę, niedolę, rozpacz, płacz i obłudę, widział głośne tryumfy potwarzy zuchwałej i tajone bóle cnoty lękliwej. Ale z twarzy nie schodził mu nigdy uśmiech łagodny.
Od wieków tak samo plącze się życie.
Aż o uszy jego odbiło się doniosłe echo głosu, który dotąd stłumiony szeptał tylko w zaułkach; potężniał, jak zbliżający się dźwięk trąb tyrseńskich, szerzył się jak płomień wśród traw wyschłych, głuszył wszystko dokoła, Kalias zadrżał po raz pierwszy w życiu: to potwarz tryumfowała! Przygasłe oczy starca zajaśniały łzami. Stało się, czego dokonać nie zdołały wysiłki życia całego. Nie wzruszyły go przeszłość i sława Grecji, a teraz płakał nad pewną jej zgubą.

Petersburg.Ludwik Straszewicz.




527