Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/567

Ta strona została przepisana.

cznie osiadł w Galicji. Obecnie, pracując nadmiernie na misji, dostał choroby zwanej miserere i zaraz miano mu robić operację.
Może w jakie półtorej godziny po wyjściu doktora Rościszewskiego, wniesiono do separatki mojej na noszach człowieka na wznak leżącego, przykrytego prześcieradłem. Łysy był zupełnie, oczy miał zamknięte, był jeszcze w uśpieniu. Właśnie wtedy uderzyła piąta godzina po południu. Skoro go przełożono na łóżko i nosze wyniesiono, weszli doktorowie: Rościszewski, Gabryszewski, Łepkowski, Lange, Rosner i Bohossewicz, i zaczęli głośno dopytywać chorego, jak się czuje. Lecz ten wciąż spał jeszcze. Natenczas kazano otyłej posługaczce, Reśce, nieodstępnie czuwać przy chorym, a grono doktorów separatkę opuściło.
Takie nieruchome i bezczynne przy uśpionym chorym siedzenie dla każdego byłoby nużące: nic więc dziwnego, że zaledwo kilka minut posiedziawszy, opasła Reśka na korytarz się wymknęła.
Po niejakim czasie chory wydobył zpod prześcieradła lewą rękę i zaczął nią trzeć sobie oczy, nos i czoło. Następnie i prawą ręką wywijać począł a potem prześcieradło całe z siebie ściągnął. Widząc, że ruchy chorego stają się coraz gwałtowniejsze, lękałem się, żeby nie pozrywał sobie jakich bandażów. Nacisnąłem więc guzik dzwonka elektrycznego i może z całą minutę trzymałem go naciśniętym, aż dopóki przerażony tym hałasem nie wpadł do seperatki asystent, doktor Gabryszewski. Wskazałem mu wywijającego rękami chorego. Kilkakrotnie przez doktora zapytywany chory nic nie odpowiadał, tylko coraz niecierpliwiej rękami wywijał. Już uśpienie ustępowało, ale przytomność jeszcze nie wróciła. Nic dziwnego: operacja trwała godzinę i ośm minut, gdyż jelita były niezwykle poplątane.
Zgromiwszy Reśkę za niedbalstwo i samowolne opuszczenie chorego, dr Gabryszewski polecił p. Maciejowej czuwać nad chorym, a sam podążył do innych chorych.
Może w jaki kwadrans potem chory otworzył oczy, zaprzestał wywijania rękami i, wpatrzywszy się w siedzącą przy łóżku p. Maciejową, słabym głosem zapytał:
— Czy to ja jestem jeszcze na tym, czy już na tam tym świecie?
— Na tym, proszę księdza dobrodzieja; gdzieżby tam na tamtym! — odpowiedziała p. Maciej owa tonem przekonywującym.
— A gdzież to? czy w Wieliczce, czy może w Sączu?
— O, nie! proszę księdza dobrodzieja. To Kraków; ksiądz dobrodziej jest w nowej klinice.
— Kraków? — odezwał się tonem zdziwionym, a po chwili dodał: — Ach prawda! teraz zaczynam przypominać. Toż miano robić operacją. Czy udała się?
— Udała się dobrze. Ksiądz dobrodziej zdrów będzie.
— Ale czemuż to tak w głowie mi się mąci i nie mogę sobie dobrze przypomnieć wszystkiego?
— A to zawsze tak bywa po chloroformie, proszę księdza dobrodzieja.
— Czyż to mnie chloroformowano? A tak prosiłem, żeby tego nie robiono!
Potem chory zaczął narzekać na okropne palenie i ból w miejscu zaszytem. Prosił następnie, żeby mu pozwolono siąść i nogi spuścić, lecz p. Maciej owa stanowczo mu tego odmówiła. A kiedy zaczął uskarżać się, że go pali pragnienie, wtedy p. Maciejowa zaczęła mu co chwil kilka dawać do połykania po kawałeczku lodu.
Po niejakim czasie wszedł dr Rościszewski, powitał uprzejmie i troskli-