FRAGMENT.
I ja pragnąłem również mych tortur udziału,
I ja pragnąłem walki tytanicznej grzmotów,
I ja pragnąłem krzyżów męczeńskiego szału
I miłości potężnych — i wysokich lotów.
Ale przyszedłem na świat w dniach mogilnej ciszy,
Gdy zamarły już echa ostatecznych gromów,
Gdy niebotyczne góry rodzą nędzne myszy
I rozbił się olbrzymów bój na bój atomów.
I tak zamiast mię zaraz dać pod miecz katowski,
Życie niosło mi zwolna swe jadowe bole,
I walki swe nikczemne — i mizerne troski
I miłości fałszywych próżne aureole.
Jak jednostajny potok chłodnych dni jesiennych
Bez tęcz i bez piorunów na szarym błękicie
Na tej bezwładnej glebie moich walk codziennych
Zlodowaciała krew ma i zastygło życie.
Jak krople dżdżu, co febry lód gorący tłoczą,
Płynie mi tych atomów szereg niedościgły;
Jak złośliwe robaki serce moje toczą
I ciało moje kolą jak zatrute igły,
I duszę mą w wieczystych trzymają konaniach,
Których nigdy nie kończy dzwon pogrzebu twardy;
Miljardy ich zginęły w przeszłości otchłaniach
I widzę ich w przyszłości straszliwe miljardy.