Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Widzę te nieskończone męczeństwa godziny,
Jak Makbet, co spogląda w czarownic zwierciadło
I dostrzega w nim Banka niezliczone syny
I nie dosięgnie w przyszłość dłonią swą opadłą.

Zaledwie jedna igła w tym pościgu wiecznym
W zmęczoną pierś mi wpiła swe żądło mizerne,
Oto druga już ogniem pali mię serdecznym
I z tych ukłuć nicestwa bóle mam niezmierne.

Omdlały tym powolnym atomów pochodem
Pytam, czy nie stanęły już bytu zegary,
Czy jaskinia Eola pokryła się lodem
I marzę nawałnice, wichry i pożary.

Jestem niby ów chińczyk strażą otoczony,
Nędzarz na długie noce wyklęty bezsenne,
Albo człowiek spętany i tak zawieszony
Nad przepaścią, by nie wpadł w jej łono bezdenne.

I tak mi życie całe jest jak kat złośliwy,
Który niemo w powolnych żarzy mię płomieniach,
Lub pająk, co szaremi więzi mię przędziwy
I w ciągle wzrastających pogrąża mię cieniach.

Potem, jak ów skazaniec do ławy przykuty,
Nad którym ostry miecz się kołysze widomy,
Miecz, który powolnemi, lecz stałemi rzuty
Szyderczo ku mej piersi schodzi nieruchoméj.

Lecz nigdy nie uderza śmiertelnym piorunem,
Co jedną krwawą iskrą do grobu układa, —
I zwolna mnie zabija mizernym piołunem
Ta wielka w swem nicestwie małych trosk szkarada.

Napróżno uderzały pulsa me namiętne,
By uciec choćby w ogniach od żywota kału,
Dusi mię to powietrze zatęchłe i mętne
I dziś jam tylko żebrak czynu i zapału.


Warszawa.Antoni Lange.





46