Strona:Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891).pdf/606

Ta strona została przepisana.
STARA-MALEŃKA.


...Wyciągnęła małe wychudłe ramię. Ciężka bransoleta zwieszała się dokoła pożółkłej anemicznej skóry. Na trzecim palcu lewej ręki tkwił pierścionek pretensjonalny, długa marquise’a z pasterką wyemaljowaną na bladoliljowem tle nieba. Zafryzowana grzywa przysłaniała nizkie uparte czoło, oczy niespokojne, przedwcześnie zbudzone, miały chwilami wyraz właściwy kobiecie poszukującej przygód. Szyja wązka, niezdrowa, przecięta już żyłami i zżółkła, tonęła cała w koronkach, przysłonięta okrągłą brodą, zmysłową i ciągle ruchliwą. Usta duże, wilgotne, bezustannie przygryzane, czerwone były i spękane od złej, wewnętrznej gorączki, nos rozdęty, trywialny, rozkładał się wśród policzków wybladłych, z ciemnemi podkowami pod oczami zsiniałych.
W sztucznem oświetleniu wielkiej hali restauracyjnej, dziecko to — zaledwie siedmioletnie, miało w sobie już rozwiniętą całą przewrotność wyrafinowanej kokietki, biorącej chleb dwoma palcami, a trzymającej lekko w górę uniesiony piąty palec, zaostrzony długim wyszlifowanym paznokciem.
Z pod wielkich skrzydeł blado-zielonego kapelusza spoglądała na prawo i lewo, przymrużając oczy, wydymając klatkę piersiową, robiąc efekta bioder, ściśniętych w fałdy szerokiej jedwabnej szarfy.
Przegięta na krześle, na którem klęczała, miała w sobie gracją baletnicy opartej plecami o szarfę gazową, a drobne rączki wyciągnięte naprzód zdawały się szukać czegoś w przestrzeni.
Naprzeciw niej, matka, zupełnie correcte, ubrana czarno w ciemnej wełnie, z rękawami długiemi i w kapeluszu zeszłorocznym, jadła powoli, systematycznie, krając petit suisse na drobne kosteczki i obsypując je cukrem.
Tymczasem, dziecko, pod wpływem gorąca, gryzących sosów i wina nabrało sztucznych rumieńców; drobny język wśród rzadkich ząbków przesuwał się z uporem.