Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Bunt Martineza.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteśmy słabi, Sandoralu, — rzekł z melancholją, — ubrałem się w to, żeby zrobić przyjemność jenerałowej. Stary sklepikarz hiszpański, inicjator daru, wpadł w entuzjazm na jego widok:
— Jesteś piękniejszy od słońca. Podobny jesteś do Hindenburga! Powinieneś codzień się tak ubierać, drogi Doroteo!
I głaskał pieszczotliwie dłonią jego brzuch. Był to jedyny człowiek, któremu wolno było go tykać, a był to przywilej i pamiątka z okresu, gdy przyszły jenerał — wonczas prosty robotnik — uczęszczał do sklepu gdzie brał żywność i trunki na kredyt. Prócz tego, osobistość ta szanowna i zasobna figurowała, jako jedyny dostawca dla armji.
Ażeby sprawić przyjemność jemu i swej Guadalupie, jenerał poświęcił się nakoniec i nosił swój uniform galowy zawsze, ilekroć był w mieście. Kiedy udawał się na miejsce działań wojennych, wkładał olbrzymie sambrero meksykańskie, wielkie prawie, jak parasol.
Sława jego i potęga nie napotykały żadnych przeszkód w tym zakątku, poddanym jego władzy. Młodzi urzędnicy ministerstwa w stolicy zbierali się, aby naśmiać się wspólnie, głośno odczytując komunikaty bohatera z pod Cerro Pardo.
Wielkie dzienniki komentowały wzniosłe labirynty jego stylu z ironją pomieszaną z obawą. Ale prezydent i ministrowie podtrzymywali powagę wielkiego człowieka:
— Martinez? Trochę próżny i głupi, ale człowiek lojalny, wierny żołnierz — a prócz tego — bohater!
W historji kraju zdrada jenerałów, buntowanie się przeciw rządowi na czele wojsk tego samego rządu były rzeczą tak powszednią, że Doroteo stawał się osobistością wyjątkową.