Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Meksyk.djvu/56

Ta strona została przepisana.

Tak tedy niezmordowany pracownik, organizator całego świata, musiał również nakrywać do stołu, zmywać naczynie i wozić dzieci w wózku, własnego wynalazku.
Pracowała zresztą i Ewa. Pomyślcie tylko, ca to za praca ucierać nosy kilku tuzinom dzieci, kąpać je, suszyć na słońcu i pilnować, żeby się nie pobiły przed śniadaniem...
Ale miała ona i cięższe troski. Po wygnaniu z raju poznała poraź pierwszy uczucie wstydu. Długie włosy nie wydawały się już dostateczną osłoną nagości, jak myślała dawniej, zanim dała się uwieść wężowi. Znalazłszy się wygnaną z towarzystwa, daleko od raju, stawszy się prostą żoną rolnika, musiała sobie naprędce zrobić okrycie z suchych liści, aby się uchronić od zimna i nie razić nieprzyzwoitym strojem oczu istot niebieskich.
Czyż jednak kobieta może wydać się korzystnie, posiadając tylko jedną suknię? Czyż nie była wyższą od zwierząt, zachowujących tę samą skórę przez całe życie? Była przecież istotą rozumną, zdolną zmieniać okrycie swego ciała i stwarzać te nieskończone odmiany ubioru, które stanowią istotę prawdziwego postępu...
Powodowana tedy szlachetną ambicją utrzymania godności ludzkiej, bynajmniej zaś nie chęcią podobania się mężczyznom i doprowadzania przyjaciółek do wściekłości, jak sądzą niektórzy skwaszeni filozofowie, codziennie sprawiała sobie nową sukienkę. Korzystała przytem ze wszystkich źródeł, jakich jej dostarczała przyroda: skóry zwierzęce, pióra ptasie, włókna roślinne, błyszczące kamyki, które ziemia wyrzuca ze swego łona — wszystko to służyło jej do coraz nowych kombinacji, a zajmowało czas tak dalece, że na nic innego już go nie starczało — resztę roboty musiał spełniać Adam. Dzieci nie oglądały matki nieraz po dni kilka. Najmłodsze tarzały się