Strona:Władysław Łoziński - Skarb Watażki.djvu/276

Ta strona została przepisana.
— 272 —

tej jaskini, z kim by pomówić można, pawianie ty głupi! — zawołał zniecierpliwiony oficer i próbował wejść przebojem na dziedziniec.
Ale odźwierny snać był przygotowany na to, bo nim Fogelwander krokiem postąpił naprzód, już furtka skrzypnęła na zawiasach i zamknęła się z trzaskiem. Żyd zasunął rygiel i Fogelwander pozostał sam przed furtką.
Pierwszy krok nie wypadł tedy pomyślnie i nie mógł być wzięty za dobrą wróżbę. Tajemnicza cisza, jaka panowała w całem domostwie i na podwórzu, przejęła trwogą Fogelwandra. Być może, że Szachin wyjechał już gdzieś w dalekie strony i uwiózł z sobą nieszczęśliwą Fanaryotykę....
Nie należało jednak tracić z góry nadziei. Być jednak właśnie może — pomyślał nasz oficer — że ofiara znajduje się jeszcze w tem domostwie, i że Szachin bojąc się jakichś kroków z jego strony, dla tego otoczył taką tajemnicą i taką ostrożnością dom Arona prochownika.
Nie było innej rady, jak brać się do dzieła cicho, ostrożnie, cierpliwie. Trze-