Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/120

Ta strona została przepisana.

W lesie postój godzinny. — Dojeżdża nas tu rozweselający »towarzysz broni« Kosiński, jeszcze z pod Czołny wysłany do Krakowa z pułku po zakupna. Goni nas z przeszkodami od Jastkowa.
Na odwieczerz wkraczamy do Kąkolownicy. Wieś duża, po obu stronach drogi wzdłuż ulicy rzędami zabudowań rozłożona, o domkach schludnych, bielonych, ogródkach przed oknami, czyni wrażenie zaścianka szlacheckiego. I ludność spotykana przedstawia się wdzięcznie. Wychodzą kobiety gościnnie przed progi, nierzadko z wodą, owocami, mlekiem. Wynoszą garnuszki białe na tacach, częstują.
Przychodzi rozkaz zatrzymania się we wsi — tajemne życzenie wszystkich.
Sztab pulku staje na plebanii kwaterą. Przyjmuje nas ksiądz podletni.
— Nie sądziłem — mówi wzruszony — że będę u siebie polskich oficerów gościł.
W nocy tu jeszcze gościł sztab rosyjski.
Schodzimy do sadu plebańskiego z ganku. Jakiż po przykrościach drogi kojący widok oczom! Wzdłuż ścieżek wysypanych: rządki lewkonii, astrów, groszku różno-kwietnego, rezedy... Dalej podściel zapraszająca trawników i zacień szeregu rzędów, w różne pochylonych strony, owocowych drzew.
— Owoców niema — objaśnia Ksiądz. — Moskale otrzęśli.
Wyrażamy zdziwienie, że szkód we wsi nie po-