Strona:Władysław Orkan - Drogą czwartaków od Ostrowca na Litwę.djvu/14

Ta strona została przepisana.

Zjeżdżamy po schyleniu wolnem, a później w dół, ku jakiejś wsi, czy miasteczku, jak wskazują wyłaniające się w zagłębiu rozwidlonem na prawo załamy ciemne domów i na wzgórzu przeciwległem, w okoleniu drzew, mury biale kościółka. Czyżby to wymieniony w rozkazie rannym Ożarów?
Teren zachylny przesłania. A pragnienie nużące — bowiem z południa już było — nasuwa naprzód całe winnice pokrzepień, jakie nas tam czekają. Pierwsza od wyruszenia spotkana osada ludna. Gościnność wyjdzie z wdzięcznym uśmiechem naprzeciw...
Mury się pokazują... zapewne miasteczko. Pragnienie się niecierpliwi. Naraz —
oczy się wzdrygły. Co to jest?
Prawda to — czy majak ohydny?
Kominy czarne, nic więcej. jeszcze jakieś szczątki murów. To wszystko.
Zbliżamy się — wjeżdżamy wolno, z zalękiem w ulicę. Groza przywitała nas u wstępu...
Takiej ohydy zniszczenia oczy nasze jeszcze nie widziały. Przerażający obraz gwałtu i barbarzyństwa.
Stoją one kominy zczerniałe, — pięści pomsty bezsilnej w pustkę ku niebu wzniesione. Czerepy ścian, patrzące oczodolami otworów okiennych.
Zwały gruzów, cegieł skruszonych, przepalonych, zczerniałych kamieni, jako też kupy stężałe popiołu — zalegają miejsca podłóg.
Doły piwnic otwarte.