Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.
— 273 —

— Przykłada każdy a widział kto?
— To niby po próżnicy pogadują!
— A Bartek Kozieł wypatrzył ich na zwiesnę w boru.
— Kozieł jest złodziej i cygan, miał z Paczesiową sprawę o świnię i bez złość wygaduje.
— I inni mają oczy widzące, mają...
— I źle się to skończy, obaczycie... juści, mnie to nic do tego, ale tak myślę, że się Antkom krzywda stała i dzieciom, to i kara przyjść przyjdzie zato.
— Pewnie, Pan Jezus nierychliwy, ale sprawiedliwy...
— O Antku tyż coś niecoś napomykali, że tu i ówdzie widywali ich razem, jak się zmawiali.. — przyciszyły głosy i rajcowały coraz złośliwiej i nicowały nieubłaganie całą rodzinę, nie darowując i starej — a litując się nad chłopakami najbardziej.
— A bo to nie grzech! Parobki pod wąsem, Szymek ma już dobrze na trzydzieści, i żenić mu się nie da, z domu nie popuści i o bele co piekłuje.
— Przecie to i wstyd, chłopy tyle a wszystkie kobiece roboty robią...
— By sobie ino Jagusia rączków nie powalała!
— A po pięć morgów mają i żenićby się już mogli!
— Tyle dziewczyn jest we wsi...
— A wasza Marcycha najdawniej czeka i grunt przyległy do Paczesiowego!
— Baczcie na swoją Frankę lepiej, by się czego z Adamem nie doczekała!