Strona:Władysław Stanisław Reymont - Legenda.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

I wnet dosięgli owczych zagród. Cygan siedział pod ścianą i płakał.
„Nie płacz, znajdą się owce!”
pocieszał go Jezus.
„Prowadź, piesku, za śladem!”
Białek pokręcił się i, natrafiwszy tropy, z nosem przy ziemi poprowadził.
Szli i szli. Przechodzili nagie, kamieniste pustki, gęste, ciemne bory, głębokie wąwozy, bystre strumienie i zdradliwe moczary, aż doszli do ogromnych skał, zamykających zupełnie drogę. Prawieczne jodły porastały strome skłony gór. Jakaś grota czerniała w skałach. Białek zatrzymał się przed nią wystraszony, bo z czarnej głębi rozlegały się beki owiec, chrzęst łamanych gnatów i złowrogie warczenie wilków.
Jezus wszedł śmiało do groty, wysokiej jak kościół, i gniewnie przemówił:
„Kto wam, zbóje, pozwolił brać całe stado?”
Zawyły dziko w odpowiedzi, a błyskając zielonemi ślepiami, jęły go okrążać.
Święte Dzieciątko zajaśniało nagle, niby słońce, i, chociaż takie małe, bose, w koszulinie jeno, z gołą głową i w chłopskim kożuchu, zagrzmiało rozkazująco.
„Kto je wam wydał?”
Wilki, poznawszy Pana, przypadły mu do nóg z wystrachanym skowytem.
„Głód, Panie!”
zaskomlał najstarszy, prawie już siwy, ogromny.
„Nie łżyj!”
zgniewało się Dzieciątko i dalejże prać batem, gdzie popadło. Aż zwijały w kłęb-