Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.
96

tową była — zdecydować się albo też czekać w mieście przybycia zwycięsców: Francuzów czy Anglików.
Gdy Rawdon owinięty płaszczem biwakował wśród deszczu i wichru na wzgórzu St. Joan i z całej duszy myślał o kochanej swojej żoneczce — kto nam może zaręczyć czy ta niewiasta nie marzyła jednocześnie, czyby w razie skonu najukochańszego nie mogła zostać feldmarszałkową a może i księżną?
Nazajutrz wypadała niedziela — pani majorowa O’Dowd z przyjemnością zauważała że po dobroczyn nym spoczynku w nocy, dwoje jej chorych uspokoiło się i nabrało odwagi. Ona sama odpoczęła nieco w wielkim fotelu, w pokoju Amelji, gotowa na każde skinienie pobiedz do łóżka swojej przyjaciółki łub też cho rążego. Z rana udała się do siebie dla przywdziania toalety, odpowiedniej uroczystości dnia tego. Znajdując się sama w pokoju, gdzie razem z mężem mieszkała, widząc szlafmycę biednego Micka, jeszcze leżącą na poduszce i łaskę jego w kącie — gorąco się pomodliła za życie tego dzielnego żołnierza.
Rozłożyła książkę do nabożeństwa i sławny zbiór kazań swego wujaszka, dziekana; wyrawdzie nie bardzo ona to wszystko rozumiała, i wiele abstrakcyjnych a barbarzyńskich wyrażeń niedokładnie wymawiała — nie mogła jednak za nic pod słońcem uchybić zwyczajowi i nie odbyć swojego czytania w niedziele.
— Ileż to razy poczciwy mój Mick słuchał ze skru chą tych kazań, kiedy mu je czytałem — pomyślała sobie.
Liczy dła żenia tego słuchać będzie zajmującego jej