poważna i nieruchoma postawa majorowej zniewoliła go do rejterady — nie mógł więc ulżyć głowie słowami, które go tak bardzo trapiły. Myślał o ucieczce — a nie śmiał tego wyznać. Jednakże kiedy majorowa weszła do sali, gdzie siedząc melancholicznie w mroku, trapił się i narzekał wobec dwóch wypróżnionych butelek szampana, postanowił tym razem wywnętrzyć przed nią swe serce.
— Pani O’Dowd łaskawa — szepnął — dobrzeby było powiedzieć Amelce żeby się pakowała.
— Czy chcesz ją pan wywieść na przechadzkę? — zapytała majorowa — Amelka za słaba na to.
— Bo to... widzi szanowna pani... kazałem żeby mój powóz zajechał — posłałem Izydora po konie pocztowe.
— Czy przyszła panu fantazja przejażdżki przy blasku księżyca? — odparła majorowa. Dla niej najpotrzebniejsze łóżko, spoczynek: namówiłam ją przecie żeby się położyła.
— Niech wstaje, musi wstać — zawołał Jos, nogą mocno tupając. Zamówiłem konie, rozumiesz mnie pani? konie pocztowe. Nasi przegrali, w zupełnej rozsypce — i...
— Cóż i? — zapytała majorowa.
— I jadę do Gandawy — mówił dalej Jos. Wszyscy tak robią. Jest właśnie miejsce dla pani szanownej w moim powozie. Musimy wyruszyć za pół godziny.
Majorowa rzuciła nań spojrzenie pełne wzgardy i oburzenia.
— Ani się ruszę — zawołała — dopóki nie otrzymam wiadomości od O’Dowda. Jedź pan, kiedy się tak panu
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T2.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.
76