— Cha, cha, cha! — zaśmiał się Czarny Tulipan. — Zachciało się Zosi jagódek!... Myślała, że się nie poznam na farbowanych lisach... cha, cha, cha! A jak się to rozwydrzyło, spostrzegłszy, że się nie dam wziąć na malowane policzki, ani też na odgrzewane sentymenty.
Ubawiony tą myślą, rozparł się wygodnie w fotelu i zwrócił oczy ku wpółotwartemu oknu, przez które do jego pokoju zaglądał kawał pogodnego nieba.
Wysoko w górze szybowały balonowe omnibusy i doróżki, wyjeżdżając, to znów powracając do niedalekiej przystani napowietrznych okrętów. Szybkim pędem śmigały ponad dachami i szczytami drzew „nietoperze Adera,“ podobne do roju fruwających jaskółek. Cały przestwór ponadziemny kipiał ruchem i życiem, które tam wniosło ujarzmienie powietrza, dokonane przez dumnych synów XX wieku.
Bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się z razu Czarny Tulipan w to wrzenie. Niebawem jednak począł go ku sobie pociągać ten błękit pogodnie uśmiechnięty i to ruchliwe życie, tętniące tam w górze, wysoko!
Przez wpółodchyloną kwaterę przybiegał lekki wietrzyk, owiewając mu skronie ciepłem swem tchnieniem i łaskocząc duszę
Strona:W XX wieku.djvu/014
Ta strona została uwierzytelniona.