Strona:Wacław Niezabitowski - Ostatni na ziemi.djvu/253

Ta strona została skorygowana.

nie wyłączając S. Remo, Neapolu... ba, nawet Capri!
Radowali zatem swój wzrok widokiem bogatych cudzoziemców, którzy tego sezonu byli, niestety, dość rzadkiemi ptakami, osiadającymi w Amalfi.
Wyhowski odpowiedział na ich ukłony przyłożeniem dwóch palców do hełmu.
Nareszcie skończyły się kręte uliczki. Pokryta białym kurzem szosa wiła się serpentyną wzdłuż zbocza ściany. Trzeba było rzeczywiście nadzwyczajnej uwagi i zimnej krwi, aby pracowicie windować auto w górę.
Po upływie kilkunastu minut znaleźli się na szczycie góry. Jeszcze chwila i auto poczęło zbiegać w dół.
Znikło im z przed oczu Amalfi i lazur morza, popstrzony łacińskimi, trójkątnymi żaglami rybackich statków.
Szosa wiła się wężem wśród gór i wąwozów.
Ospały ruch panował na niej. Minęło ich zaledwie parę zaprzęgów o dwóch wysokich kołach, skrzypiących przeraźliwie. Do dźwięku tego dołączał się melodyjny śpiew woźniców, któremu od czasu do czasu akompaniował donośny, płaczliwy ryk osłów, będą-