— Posłuchajcie jeszcze... Nie odchodźcie... — zaczęła słabym głosem Anka... — Poproście księcia... Powiedzcie, że skarżę się, że Piotruczan oszukał mnie... Nie, nie... oszukał, ale ot, tak sobie... zabrał przez omyłkę krowy moje... Niech odda... niech rzeczy...
— Mów wyraźniej! — krzyczał zdala przybyły.
— Kiedy nie mogę!... Podejdź bliżej, jam zdrowa!...
— A! to ty Anko! Nieszczęśliwa, cóżeś zrobiła?...
— Nie odstanie się... Powiedz księciu, niech każe oddać moje krowy i rzeczy...
— Niech każe... a to pójdziemy wszyscy sami po nie...
— Ani się ważcie... Upieczemy was żywcem na wolnym ogniu. Zamkniemy w jurcie i spalimy z budynkiem... A to łotry!... — wolał Jakut.
— Wszystkich was potrujemy... — pieniła się w głębi domu Mergeń; nie śmiała jednak wyjść na zewnątrz.
— Co ta baba wściekła się!? — spytał posłaniec gminy, już spokojniejszym głosem... — Myślicie, że mi was nie żal, ale co możemy zrobić, sami cierpimy głód i nędzę... Słońce mi w oczach blednie, gdy patrzę na was... Ale co zrobię?... Powiem księciu, że prosicie o krowę,
Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/155
Ta strona została przepisana.