Strona:Wacław Sieroszewski - Ptaki przelotne.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

miałem jednak, że to się może źle skończyć, że trzeba się bronić... Dałem parę strzałów w wirujący nade mną ptasi huragan... ale bez skutku: huk zniknął w łoskocie skrzydeł, jakbym wystrzelił w pierzynę, parę sztuk zabitych spadło, nie robiąc na reszcie wrażenia. Owszem, natarły na mnie jeszcze zawzięciej i poczułem już krew na zranionych policzkach... Schwyciłem dubeltówkę za lufę i zacząłem oganiać się kolbą, jak kijem... Gdzie tam, chmara ptactwa gęstniała w koło mnie z każdą chwilą... Musiałem się ratować ucieczką... Zasłaniając rękami twarz od napastników, sadziłem wprost przez miasto ptasie, budząc tam jeszcze większy popłoch, gniotąc po drodze kaczki, jaja i gniazda!...
Czajki ścigały mię najdłużej i dziobały najzacieklej... Wreszcie i one dały mi po-

40