jej samej w ucho fałszywie; jednak lepiej uczynić tego nie była zdolna, głos wypowiadał jej posłuszeństwo.
Czekała chwilę na wyrok dyrektora, ale on z wyrokiem się nie spieszył.
— To nie tak być powinno — zawołała, chcąc go uprzedzić.
Spodziewała się zaprzeczenia, przecież ząprzeczenia nie było; przeciwnie, skinął ręką w sposób świadczący, iż najzupełniej sąd jej podziela.
Było to nietylko wbrew wszelkim światowym zwyczajom, ale także wbrew tajemnym nadziejom i poszeptom miłości własnej Reginy.
— Więc pan sądzi — zawołała zaniepokojona w najwyższym stopniu — że ja...
Tu zatrzymała się, czekając, aż skończy za nią, znowu myśl jej odgadując.
Tym razem jednak nie był tak uprzedzającym, chociaż nie przestawał uśmiechać się, wpatrzony w nią ciągle.
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/116
Ta strona została skorygowana.
106