Głos jego zdradzał pewien niepokój.
— Od narzeczonego, — szepnęła, spuszczając głowę, cała w płomieniach.
Dyrektor o mało nie parsknął śmiechem na to naiwne wyznanie. Pohamował się jednak i skończył na uśmiechu, którego szczęściem nie dostrzegła.
— No! — wyrzekł — prawa narzeczonego to rzecz bardzo elastyczna; ma on je o tyle, o ile mu je przyzna narzeczona. A co do ciebie...
— Ależ ja go kocham! — wybuchnęła.
Miała oczy spuszczone i nie widziała znowu, jaką zmianę te proste słowa uczyniły na dyrektorze. Twarz jego z okrągłej, szerokiej, uśmiechniętej przyjaźnie, stała się nagle długą i urzędową.
— Ha! — wyrzekł oschle — w takim razie... w takim razie nie pojmuję, dlaczego przybyłaś tutaj.
Odczuła zmieniony dźwięk głosu, podniosła wzrok i spostrzegła twarz jego
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/155
Ta strona została skorygowana.
145