Postanowiła zwalczyć ogarniającą ja niemoc. Kazała sobie podać okrycie i kapelusz i wyszła na przechadzkę.
Dzień październikowy pełen był złuddnych słonecznych promieni; pani Julska ubrała się lekko, bo futro zdawało jej się zbyt ciężkie. Gdy wyszła, obwiał ją wiatr zimny, nie zważała jednak na to, przeciwnie, czuła się zrazu orzeźwioną powietrzem. Wkrótce jednak zrobiło jej się tak niedobrze, iż musiała powrócić czemprędzej do domu i nawpół omdlała padła na ręce służącej, która w nieobecności Wacława położyła ją do łóżka.
Choroba ta nie wchodziła w jej rachunki, stanowiła jedną z tych bolesnych niespodzianek, które los wyrządza nawet ludziom, najbardziej ważącym kroki swoje.
Nie miała jednak długo czasu zastanawiać się nad tem, bo gorączka się wzmogła, z nią, przystąpiła maligna i pani Julska
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/218
Ta strona została skorygowana.
208