— Wczoraj jeszcze polecił mi zreferowanie tego interesu.
— A mnie obliczenie.
— Był zupełnie spokojny.
— Taki jak zawsze.
— Co mu się stało?
— To nie do uwierzenia!
Wacław słuchał tego wszystkiego, przejęty dziwnym dreszczem. Od pewnego czasu śmierć nie była dla niego nowością, bo spotkał się z nią po dwa kroć wśród własnej rodziny; ale tu miała ona podwójną grozę dobrowolnego czynu, przedstawiała mu się jako suma rozpaczy człowieka, z którym spotykał się codziennie.
W oczach jego zamiast tego zeszpeconego trupa, stawała cicha postać naczelnika biura, z włosem przedwcześnie ubielonym, z tą wielką a smutną powagą na zbrużdżonem czole i z temi oczyma, w których głębokiem spojrzeniu zdawały się płonąć jeszcze niewygasłe pożary. I zapyty-
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/297
Ta strona została skorygowana.
287