wiedział „spróbuj“ i dosłyszałem jeszcze wyrazy: fałszerstwo, kajdany. Mergold prosił prawie ze łzami, mówił że odsłużył, odpokutował jeden jedyny grzech młodości; a potem była znów cisza i tylko słyszałem śmiech Schmetterlinga. Tak śmieje się on wówczas, gdy zrobi dobry interes. Po chwili też Mergold wyszedł, jeszcze bledszy niż zwykle; twarz miał pochyloną na piersi, a ręce mu drżały jakby w febrze.
— No i cóż? — spytałem go — co mam powiedzieć Hansfeldowi? A on spojrzał na mnie takim wzrokiem, że aż mnie dreszcz poszedł; i zacisnął ręce jednę na drugą, jakby je sam chciał zgruchotać w uścisku.
— Nie — odparł tylko przez zaciśnięte zęby, ale patrzył tak, jakby kogo chciał zabić.
Nie śmiałem o nic pytać, myślałem tylko, że to nieczysta sprawa.
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/302
Ta strona została skorygowana.
292