Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/314

Ta strona została skorygowana.
304

— Idźmy — szepnął Józio — nie mamy tu nic do roboty.
Miał słuszność; jednak Wacław ociągał się z wyjściem. Zdawało mu się rzeczą nieludzką zostawić tutaj córkę Mergolda; nie mógł nic dla niej uczynić, a jednak czuł, że tu obowiązek miłosierdzia i uczciwości do spełnienia.
— Idźmy — powtórzył Józio — my tutaj nie nie poradzimy, a narobimy sobie jeszcze jakiej biedy.
Wacław pragnął całem sercem okazać swoje współczucie nieszczęśliwej dziewczynie, do której zbliżał się teraz pan Stanisław i usiłował daremnie od zwłok ją oderwać.
— Mój ojcze, mój biedny ojcze! — powtórzyła wśród łkań, jakby zmarły mógł ją słyszeć. — Ty byłeś tak dobry! Co my teraz poczniemy bez ciebie?
— Odprowadźmy ją przenajmniej do domu szepnął Wacław wzruszony.