Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/337

Ta strona została skorygowana.
327

pieszczonej jedynaczki, zapomniały wesołych wybuchów: zamiast gorącego szkarłatu korali, miały dzisiaj barwę róży, skorsze do smutku niż do radości, a uśmiech łączył w sobie łagodny sceptycyzm z ironią bez goryczy i zdawał się mówić o wielkich zawodach, o dojmujących bolach i cierpieniach przeniesionych bez skargi.
Zresztą na czole, w spojrzeniu i w tym boleśnym uśmiechu nawet był dziwny jakiś urok, który świadczył, że ta kobieta, słaniająca się nieraz pod wichrem burzy, nie upadła nigdy; że to jasne spojrzenie nigdy nie potrzebowało spuścić się przed cudzym wzrokiem i że jeśli czoło jej kiedykolwiek oblało się rumieńcem wstydu, rumieniec ten wywoływały czyny ludzi, a nigdy jej własne.
Stała teraz prosta, wysmukła, z drgającą wargą i wilgotnem wejrzeniem naprzeciwko człowieka, któremu pozostała wierną