Księżyce rzucał promienie sinawe, nadające niebu i ziemi jednostajnie spopielałą barwę.
Zegar w téj chwili począł wywodzić cienkie i zgrzytliwe swe tony.
Wybiła północ. Dom Klaudyuszowi stanęło w myśli południe. Dwunasta wracała.
— Ach! — rzekł do siebie z cicha — już zapewne teraz jest zimną.
Silniejszy podmuch wiatru zgasił mu nagle lampkę, i téj-że saméj niema chwili ujrzał zjawiający się na przeciwnym rogu wieży cień jakiś, kształt, postać w bieli, niewiastę. Drgnął. Czuł, że nie śnił. Tuż obok mary znajdowała się mała koza, mięszająca płaczliwy głos swéj z ostatniemi oddźwiękami zegara.
Odważył się spojrzéć. Ujrzał ją, ją samą.
Była bladą i zachmurzoną. Włosy spadały jéj na ramiona tak, Jak z rana; ale już sznurek znikł z szyi, ręce miała rozwiązane: była wolną, była nieboszczką.
Ubranie miała na sobie białe, biała zasłona spadała jéj z czoła.
Szła ku niemu, zwolna, patrząc w niebo: koza nadprzyrodzona postępowała za nią. Uczuł się ciężkim jak z kamienia i nie był w stanie uciekać. Za każdym jéj krokiem naprzód, on robił krok w tył, nie więcéj. Zasunął się w ten sposób aż pod ciemne sklepienie schodów. Kostniał na samą myśl, że ona także podąży tu może za nim; gdyby się to było stało, byłby niezawodnie skonał z trwogi.
Ona tymczasem zbliżyła się tylko do wejścia na schody, zatrzymała się moment przy nich, głęboko popatrzyła w cień, i poszła daléj. Wydała mu się słuszniejszą, niż za życia; księżyc przeświecał przez jéj sukienkę; słychać było jéj oddech.
Gdy się oddaliła, on począł zstępować ze schodów; zwolna, spokojnie, wzorem widma, które mu się pokazało — sam siebie brał już bowiem za upiora — struchlały, dziki, z najeżonemi włosami, ze wzrokiem obłąkanym, wciąż ze zgaszoną lampką w ręku; i schodząc tak po stopniach kręcących się w śrubę, dobitnie wciąż słyszał w uchu powtarzający się szyderczo głos jakiś:
„I duch przeszedł przed obliczem mojém, i słyszałem tchnienie słabe i włosy powstały na ciele mojém“.
Każde miasto w wiekach średnich, a do Ludwika XII każde miasto we Francyi, posiadało własny przybytek ochronny. Śród powodzi ustaw karnych i barbarzyńskich prawodawstw, zapływających grody, miejsca owe były rodzajem wysp, unoszących się po nad powierzchnią sprawiedliwości ludzkiéj, Najcięższy zbrodzień, dopadłszy