pustelnika w pieczarze, przyglądali się w sławnym gabinecie zwierciadlanym rozpustnej samołówce satyra, który stał się miljonerem. Poruszyli huśtawkę zawieszoną na dwóch kasztanach, opiewanych przez księdza Bernis. Kołysząc swe bogdanki jedną po drugiej, śmiejąc się jak szaleni z przygód ze spódniczkami, tuluzanin Tolomyes, trochę Hiszpan. — Tuluza jest krewniaczką Tolosy, — śpiewał głosem melancholicznym starą piosnkę gallega, prawdopodobnie ułożoną dla pięknej dziewczyny, którą bujano na huśtawce między dwoma drzewami:
Soy de Badajoz,
Amor me llama.
Toda mi alma
Es en mis ojos
Porque ensenas
A tus piernas.
Tylko Fantina niechciała się huśtać.
— Nie lubię tych dąsów — mruczała kwaśno Favouryta.
Zsiadłszy z osłów, nowa radość; przepłynęli Sekwanę na czółnie, a z Passy piechotą przybyli do rogatki Gwiazdy. Były na nogach od piątej rano, ale mówiła Favouryta, nie ma znużenia w niedzielę; w niedzielę zmęczony nie pracuje. Około trzeciej po południu cztery pary upojone szczęściem, dostały się na góry ruskie, do dziwnego budynku, który wówczas zajmował wzgórza Beaujon, i widny był daleko z pól Elizejskich.
Kiedy niekiedy Favouryta wołała:
— A niespodzianka? żądam niespodzianki.
— Cierpliwości, odpowiadał Tolomyes.