Strona:Wspomnienia z mego życia (Siemens, 1904).pdf/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Później dowiedzieliśmy się, że trąba morska, którą spostrzegliśmy przy Almeryi, spuszczała się wzdłuż wybrzeży hiszpańskich ku Afryce i na tej drodze właśnie spotkała nas. Nie umiem sobie wytłomaczyć, jakim sposobem okręt tak słaby i tak nieodpowiednio obciążony, mógł wyjść zwycięzko z tak groźnego niebezpieczeństwa. Gdy nas trąba morska już opuściła, morze przez jakiś czas jeszcze było szalenie wzburzone i jak daleko okiem sięgnąć, pokryte spienionemi bałwanami. Wtem ukazało nam się zjawisko przyrody tak wspaniałe i zdumiewające, że najbujniejsza fantazya nie mogłaby sobie czegoś podobnego wyobrazić. Morze na całej przestrzeni pałało ciemno-czerwonem światłem. Zdawało się, że to nie woda, lecz roztopiony ognisty jakiś metal — zwłaszcza spienione, łańcuchem ciągnące się bałwany, roztaczały taką jasność, że można było nietylko każdy przedmiot rozeznać, ale najdrobniejsze nawet pismo przeczytać. Był to widok piękny i pełen grozy; dziś, kiedy minęło ćwierć wieku, gdy o nim myślę, stoi mi jak najwyraźniej przed oczami.
W tem miejscu, gdzieśmy się znajdowali, morze było przepełnione małemi świecącemi zwierzątkami. Szklanka z wodą morską w ciemnościach jasno świeciła, ile razy poruszyło się wodę. Morze silnie było wzburzone przejściem trąby morskiej, i skutkiem tego świecące żyjątka, które za dnia nieuzbrojonem nawet okiem można było oglądać, zaniepokoiły się i ogromnemi masami wypłynęły na wierzch; wszystkie razem świeciły się i tej ich szczególnej własności zawdzięczaliśmy cudowny widok płonącego morza.
W parę godzin później, bez żadnych przeszkód stanęliśmy w Oranie. Teraz należało się zastanowić, co robić dalej. Po dokładnem obliczeniu przekonaliśmy się, że mamy dostateczną ilość kabli, ażeby doprowadzić je do Kartageny, o ile nie