Strona:Wspomnienia z mego życia (Siemens, 1904).pdf/110

Ta strona została uwierzytelniona.

zajdą żadne niespodziewane przeszkody. Brat mój, pełen otuchy po tak szczęśliwie przebytych niebezpieczeństwach, chciał natychmiast rozpocząć zakładanie kabli, nie zmieniając nic w urządzeniach. Oparłem się temu stanowczo; straciłem bowiem wszelkie zaufanie zarówno do wału, jak i do naszego okrętu. Zdecydowaliśmy się więc, że kable zakładać będziemy zwykłą metodą, dawniej stosowaną.
Gdy nareszcie po długiej i ciężkiej pracy odwinęliśmy kable i usunęliśmy ów fatalny wał, rozpoczęliśmy powtórne zakładanie. Pogoda znowu nam sprzyjała i nie napotkawszy żadnej trudności, przebyliśmy tak znaczną część drogi, że już zdaleka widać było brzegi Kartageny. Aż tu nagle spostrzegliśmy, że kabel nagle się rozrywa. Koło hamulcowe natychmiast stanęło i urwany koniec kabla zniknął w głębiach morskich, a z nim i ogromna dla nas wówczas suma pieniędzy; roboty bowiem prowadziliśmy naszym kosztem i na własne ryzyko. W tej chwili jednak nierównie więcej bolało nas fiasko techniczne, niż strata materyalna, którą ponieśliśmy. Praca tylu miesięcy, trudy i niebezpieczeństwa przebyte nietylko przez nas, ale i przez wszystkich naszych towarzyszów, w jednej chwili bezpowrotnie zostały stracone. Do tego przyłączało się nieprzyjemne i upokarzające uczucie, że się było przedmiotem politowania dla całego towarzystwa, znajdującego się na okręcie. Była to ciężka kara za nasze zuchwalstwo!
Linia między Kartageną a Oranem stanowczo była dla nas nieszczęśliwa. Brat mój jeszcze w tym samym roku udał się do Oranu. Wszystkie urządzenia zostały ulepszone na mocy tak drogo nabytego doświadczenia: kable były nowe i mocne, niższy personel dobrany jak najstaranniej i pogoda sprzyjała. Jednem słowem, katastrofa wydawała