Strona:Wspomnienia z mego życia (Siemens, 1904).pdf/71

Ta strona została uwierzytelniona.

futra, ani ciepłego obuwia. Nic dziwnego, że się często zatrzymywał; potrzebował się czegoś gorącego napić, żeby nie zmarznąć. Ostatecznie zginął nam. Musiałem wysiąść z kibitki, co niełatwo mi przyszło; miałem bowiem dwa futra na sobie, a mimo to byłem skostniały. Zastałem naszego „izwoszczyka” w poblizkiej budzie z kieliszkiem w ręku, a mocno podejrzany żyd, właściciel szynku, wciąż mu wódki dolewał. Powiedziałem łotrowi parę słów i zagnałem go z powrotem do kibitki, ale po drodze uderzyły mnie dziwne jakieś znaki, któremi widocznie się porozumiewał z towarzyszącym nam szynkarzem. Nie zdziwiłem się też bynajmniej, gdy moja towarzyszka krzyknęła przeraźliwie, że kufer jej spadł z sanek. Spostrzegła to natychmiast, bo kufer jej przymocowany był do kozła tak, że zasłaniał okienko. Z trudnością zdołaliśmy przymusić izwoszczyka do zatrzymania się. Musiałem ostatecznie wybić drugie okienko, wysunąć rękę i zrzucić chłopa na ziemię. Na szczęście, znaleźliśmy kufer niedaleko; sznur, którym był przywiązany, oczywiście był przecięty.
Teraz okazało się, że izwoszczyk zupełnie był pijany i co moment pakował nas do rowu. Nie pozostawało mi nic innego do zrobienia, jak siąść na kozioł i odebrać mu cugle z ręki. On zasnął i nie dał się obudzić ani wymyślaniem, ani szturchańcami. Ja sam czułem, że mi nogi kostnieją i gdy cugle chciałem przełożyć, spostrzegłem, że mam ręce zmarznięte i martwe. Zdołałem jeszcze z saniami podjechać do rowu i zębami ściągnąć rękawiczki z rąk. Furman spadł z kozła i leżał jak nieżywy na ziemi. Mogłem więc odrazu załatwić dwie pożyteczne czynności: jego głowę zmywałem śniegiem, przez co i ręce moje odmarzły. Ale nie prędko poczułem w nich życie. Wkrótce i furman przyszedł do siebie: wykrzywiał się, narzekał i przepraszał. I tak po ciemku mogliśmy dalej jechać,