Strona:Wspomnienia z mego życia (Siemens, 1904).pdf/90

Ta strona została uwierzytelniona.

W dalszym ciągu naszych doświadczeń miałem sposobność wykazać, że elektryczność może również być użyta jako skuteczny środek obrony. Arabowie podejrzliwie spoglądali na błyskawice, wydobywające się z naszych butelek. Złożyli krótką naradę i na dany znak we trzech porywali każdego z moich towarzyszów i gwałtownie znosili na dół. Stałem właśnie na najwyższym punkcie piramidy, na wielkim kamieniu, leżącym w samym środku płaszczyzny, gdy szeik owego pokolenia Arabów zbliżył się do mnie i przez tłomacza oświadczył, że plemię postanowiło, abyśmy niezwłocznie opuścili piramidę. Zapytany o przyczynę, odrzekł, że widzą oni, iż trudnimy się czarami i boją się, byśmy nie zburzyli piramidy, jedynego źródła ich zarobku. Gdym odmówił posłuszeństwa, złapał mnie za lewą rękę; ja zaś prawą, w której trzymałem mocno naładowaną butelkę, podniosłem wysoko nad głowę. Przeczekawszy chwilę, zwolna przytknąłem szyjkę od butelki do jego nosa. Dotknąwszy go, sam doznałem lekkiego wstrząśnienia i ztąd mogę wnosić, że szeik poczuł gwałtowne i silne uderzenie. Nie wydawszy głosu, upadł na ziemię i minęło kilka sekund, podczas których mocno byłem niespokojny, zanim się podniósł: z krzykiem i rykiem w olbrzymich susach zbiegł z piramidy na sam dół. Arabowie, widząc to i słysząc jego okrzyk: „czary! czary!” porzucili swoje ofiary i cwałem popędzili za nim. Po kilku minutach tedy bitwa była stanowczo wygrana, a my byliśmy panami piramidy. W każdym razie zwycięztwo u stóp piramidy nie tak łatwo przyszło Napoleonowi, jak nam na jej szczycie.
Chamsin tymczasem się uspokoił, a słońce światłem swem oblało zagrożoną piramidę. Arabowie widząc to, ochłonęli ze strachu i wdrapali się z powrotem do nas na szczyt, ażeby nie stracić spodziewanej zapłaty. Mimo to widocznie posądzali nas o czary, nawet po zawarciu pokoju.