Bodajby nigdy rozkoszy prawdziwéj
W życiu nie użył, kto na piękność chciwy;
Stąd się rozumie być uszczęśliwiony,
Że gładkiéj dostał i posażnéj żony.
Taki podobien do płochego ptastwa,
Które do klatki lada wabi pastwa:
Że w srogiéj potym niewoli zamknięte,
Tysiącem smutków płaci marną nętę.
Nie chcę ja takiéj słodyczy kosztować,
Którą potokiem łez muszę wetować.
Na drogie perły i złoto-m jest głuchy,
Jeśli stąd ważne dźwigać mam łańcuchy.
Znikoma postać straci farbę z laty,
Czasy z trafunkiem zniszczą skarb bogaty.
Cnota to mój grunt; z tą kiedy się złączę,
Wiem, że szczęśliwie dni moje zakończę.
Kto piękną bez cnót wziął oblubienicę,
Dla cudzych wróblów ten posiał pszenicę:
Wszczepił latorośl winną, alić ona
Komu innemu smaczne rodzi grona.
Uszły te czasy na złamaną szyję,
Co nam zrodziły czyste Lukrecyje;
Za Penelopy, wzór żonek jedyny,
Teraz się brzydkie rodzą Messaliny.
Czy się myśl moja w swych zapędach myła,
Czy się starzejąc, świat coraz wysila,
Że ledwo widziéć, by które z płci białéj
Z starożytnemi damami zrównały.