»A do tegom tak ładny. Gdybyś nie skrzydełka
Widziała, jak przejrzyste, jak wiotkie, jak lśniące,
Białości mi zazdrości lilja i perełka,
I nawet mi zazdroszczą różyczki pachnące,
Że mam oddech z wonności, a ciało z światełka.«
»Kiedyś się tobie we śnie zjawię w całéj chwale,
A wtedy, jak to chętnie przyzna mi Sylfida;
Motylek ciężkim, brzydkim koliber się wyda,
Gdy w perłach i błękicie, jako król wspaniale,
W kwiatkach, pałace zwiédzam w roskoszy zapale.«
»Zimno mi, cień mię ziębi, a płaczę daremnie,
Gdybym mógł, to przez wdzięczność dałbym ci z ochotą,
Moję perełkę rosy, i gwiazdeczkę złotą.
Ale teraz nic nie mam, nic nie będzie ze mnie,
Bo z słońca blask mój wzięty, zwróciłem tajemnie.
»Jakiż mam podarunek we śnie przynieść tobie?
Czyli przepaskę wieszczki, czy szatę anioła?
Urokiem dnia noc twoję czarownie ozdobię,
Sen ci minie, a szczęścia nic przerwać nie zdoła:
Marzenie o miłości myśl z nieba przywoła.
»Niesłuchasz?! Szybę tylko wilży tchnienie moje,
Może myślisz, że nocy używszy złudzenia,
Głosem Sylfa pokrywam kochanka westchnienia,
Nietrwóż się, jam jest słaby, wszystkiego się boję,
Gdybym miał cień, własnego lękałbym się cienia.«